– Razem z dziećmi w wieku 7 i 5 lat pojechaliśmy do naszych znajomych, którzy mają domek letniskowy tuż przy lesie, kilka kilometrów od najbliższej wsi. Jest tam naprawdę sielsko – cisza, spokój, wokół domu spory ogród, gdzie nasze dzieci grały sobie w piłkę i beztrosko się bawiły.
Na późne popołudnie zaplanowaliśmy grilla, zapowiadał się naprawdę wspaniały wieczór. Oczywiście kupiliśmy też trochę alkoholu, ale ja od razu zapowiedziałam, że nie będę pić, bo opiekuję się dziećmi – opowiada Magda.
– Ok. 21 dzieci wykończone zabawami na świeżym powietrzu zasnęły dosłownie w kilka minut. Przymknęłam im drzwi i wróciłam na taras do znajomych. Wtedy moja koleżanka powiedziała, że mogę się wreszcie napić lampki wina, bo dzieci i tak śpią, więc nie mam już nad kim "czuwać”.
Wahałam się, ale pomyślałam, że przecież ma rację. Nic już się nie wydarzy, mogę się zrelaksować i napić się trochę alkoholu. To był wspaniały wieczór, śmialiśmy się, wspominaliśmy dawne czasy, planowaliśmy kolejny wspólny wyjazd. Nie wypiłam więcej niż dwie, może trzy lampki wina, ale przyznaję, że zaszumiało mi trochę w głowie. Z tego totalnie beztroskiego nastroju wyrwał nas nagle przeraźliwy krzyk dziecka. Do końca życia tego nie zapomnę – dodaje.
– Wszyscy wbiegliśmy do domu, a w kuchni ukazał nam się widok niczym z krwawego horroru. Mój syn krzyczał i płakał, na ziemi leżał rozbity słoik z ogórkami, a noga mojego dziecka była cała we krwi. Po kilku minutach udało mi się go uspokoić i wtedy dowiedzieliśmy się, co się stało.
Przebudził się, bo zachciało mu się pić i po ciemku poszedł do kuchni po wodę. Nie zauważył stojącego na stole słoika, strącił go, a potem jedną nogą wdepnął w rozbite szkło. Przemyłam mu ranę, ale cały czas sączyła mu się krew. Okazało się, że jest na tyle głęboka, że nic nie pomagało w zatamowaniu krwi.
Przyznaję, byłam przerażona i zarazem potwornie zła na siebie. Nikt z nas nie mógł wsiąść za kółko, bo wszyscy piliśmy alkohol. Nie wiedzieliśmy, co mamy robić. Nie mogliśmy czekać do rana, bo krew cały czas leciała, choć uciskaliśmy ją na wszelkie sposoby.
W końcu nasz znajomy powiedział, że zna w najbliższej wiosce młodego chłopaka, który czasem pomaga mu naprawiać domek. Pomimo późnej godziny zadzwonił do niego i ten od razu zaoferował swoją pomoc. W niecałą godzinę byliśmy z dzieckiem na oddziale ratunkowym pogotowia.
– Chirurg pochwalił nas, że przyjechaliśmy, bo rana była tak głęboka, że trzeba było założyć kilka szwów. Wszystko na szczęście skończyło się na strachu. Mnie jednak było potwornie wstyd. Czułam, że zawiodłam, bo jako mama nie wykazałam się dostateczną wyobraźnią. Nie mogłam pomóc synowi, czułam się bezradna, a zarazem wściekła na siebie.
Przecież jestem mamą nie od dziś i powinnam przewidzieć, że gdy ma się dzieci zawsze może stać się coś nieprzewidzialnego. Następnego dnia rozmawiałam o tej sytuacji z mężem. On też miał ogromne wyrzuty sumienia, dlatego ustaliliśmy, że od tej pory, gdy jedziemy gdzieś z dziećmi, jedno z nas nie tyka alkoholu do ust. Wiem, że to był wypadek i pewnie podobna sytuacja się nie powtórzy, ale jednak wyciągnęłam z niej wnioski. Gdy wyjeżdżamy gdzieś z dziećmi, jesteśmy przede wszystkim rodzicami – przyznaje Magda.
Niby w teorii wszyscy wiemy, że nie powinniśmy pić, gdy opiekujemy się dziećmi, ale w praktyce różnie to wygląda. Czasem usprawiedliwiamy się, że to tylko "jedna lampka wina" lub "dwa łyki piwka". Jako rodzice mamy oczywiście prawo do zabawy i imprez, ale wtedy odpowiedzialność za dziecko powierzmy zaufanej osobie, np. babci.