"Co roku wyprawka i trudno zmieścić się w sensownym budżecie.
Dziecko się upiera na nowy plecak i piórnik, a szkolna lista żądań zdaje się nie mieć końca. U znajomej w klasie jest stosowany sprytny sposób, by ograniczyć niepotrzebne wydatki, ale może są i inne metody godne uwagi?" - pyta nasza czytelniczka Magda.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Połowa wakacji za nami, wniosek na 300 plus złożony, a sklepowe gazetki przypominają, że najwyższa pora wziąć się za szkolną wyprawkę. Choć książki zapewnia szkoła, to mimo to lista rzeczy do kupienia nie jest mała, podobnie jak ceny, które przyprawiają mnie o zawrót głowy.
Gdyby tego było mało, mimo iż mamy plecak w bardzo dobrym stanie, to córka upiera się na nowy, bo już wie, że koleżanki zmieniają. Próbowałam ją przekonać, że plecak jest w świetnym stanie i przecież go nie wyrzucę, ale też rozumiem, że skoro inne dzieci będą miały nowe rzeczy, to nie chce być gorsza.
Zeszłoroczna plastyczna wyprawka poszła do szkoły i nic nie wróciło. Nie jestem pewna, czy ją tak do cna zużyli, czy też może wyrzucili... Na liście na kolejny rok poza rzeczami, które się zużywają jak: farby, plastelina czy blok rysunkowy, ponownie mam pędzelki, kubeczki na wodę, palety, a nawet kredki. Nie sądzę, by dzieci aż tak wszystko zniszczyły, by były potrzebne nowe.
Poza tym, że toolbrzymie wydatki dla rodziców, to nie wydaje mi się to być dobrą i rozsądna praktyka, ani z punktu widzenia ekonomii, ani ekologii. Nie uczy także niczego dobrego naszych dzieci. Z tego, co rozmawiałam z koleżankami, w wielu szkołach sytuacja wygląda tak jak u nas. Każdego roku kupują niemalże wszystko od nowa. A i dzieci ochoczo wymieniają plecaki, worki i piórniki.
Można taniej
Jednak nie wszędzie. U jednej znajomej jest stosowana bardzo fajna praktyka. Wygląda również na to, że dba o to zarówno dyrekcja, jak i sami nauczyciele, a rodzice i dzieci ochoczo do tego stosują.
Poza zeszytami i zawartością piórnika wszystkie rzeczy kupowane są wspólnie. Plastelina w kilogramach, farby na litry, papier w ryzach. Pani wydaje tylko tyle, ile potrzeba. W ten sposób jest jej łatwiej wydzielać rzeczy, ale i dokupować, jeśli czegoś zabraknie. Na kolejny rok zapas jest uzupełniany, a nie ma potrzeby kupowania absolutnie wszystkiego od nowa. Dzieci uczone są, by dbać o pędzle i inne rzeczy, które mogą im dłużej posłużyć.
Co ciekawe, nauczyciele także na koniec roku mówią, które zeszyty mogą zachować, by wykorzystać je po wakacjach. Znajoma także twierdzi, że nie ma problemu z błaganiami o nowy plecak, a córka sama stwierdziła, że plecak jest w świetnym stanie i wystarczy go wyprać.
Podejście jest bardzo proste, oszczędne i może wiele nauczyć dzieci. Bardzo bym chciała zaproponować coś podobnego u nas w szkole, choć nie jestem przekonana, czy się uda. We wrześniu najpewniej wszyscy będą mieli już wszystko kupione. Piszę do redakcji, bo jestem bardzo ciekawa, jak sytuacja wygląda w innych szkołach, może są jakieś inne ciekawe rozwiązania na oszczędności, które się sprawdzają? Fajnie gdyby inni rodzice się podzielili swoimi doświadczeniami".
Napisz na adres dominika.bielas@mamadu.pl i koniecznie podziel się z nami, jak sytuacja wygląda w twojej szkole. A może masz jakiś swój patent na oszczędność?