Zanim zostałam mamą po raz pierwszy, praca zajmowała bardzo ważne miejsce w moim życiu. Kariera, rozwój osobisty i sumienne wykonanie powierzonych zadań były dla mnie niezwykle istotne. Gdy urodziło się moje pierwsze dziecko, mąż był przekonany, że po pół roku ucieknę z czterech ścian, bo bez pracy żyć nie potrafię. Był w błędzie. Ale zaskoczyło to także i mnie. Absolutnie nie oceniając kto jakich wyborów dokonuje, ja osobiście poczułam, że moje półroczne dziecko jest zbyt małe, by zostać z nianią, ba! nawet babcią. To były moje uczucia i potrzeba zostania dłużej w domu z maluchem. Miesiące mijały, a ja nadal nie czułam, że czas na rozłąkę. Bardzo chciałam czuć się potrzebna i starałam się jak najlepiej wykorzystać ten wspólny czas. Lubię zadania. Tak więc obowiązkowo codziennie musiał być spacer: czy deszcz, czy śnieg, dziecko hartować trzeba. Do tego basen i zajęcia dla maluszków: sensoryczne i muzyczne, puzzle i inne rozwijające zabawy na dywanie. Córka rozwijała się świetnie, a ja miałam poczucie spełnionej misji.
Pracować zaczęłam zdalnie, gdy skończyła 2 lata. Tak ustalałam grafik, by nie zaburzało to naszych codziennych zadań. Na tryb pracy stałej przeszłam, dopiero gdy poszła do przedszkola. Dumna, blada, zadowolona i spełniona jako mama. Nie było to jakieś poświęcenie, nie czuje się też dzięki temu lepszą czy doskonalszą mamą. Po prostu tak czułam i tak zrobiłam, a co istotne, także miałam możliwość podjąć taką, a nie inną decyzję.
Gdy na świat przyszła moja druga córka, okazało się, że czas nie jest z gumy. Pandemia też nam nie ułatwiła życia. Wiele trzeba było zmienić. Zająć się trzeba było i starszą córką, która poszła do szkoły, i młodszą. Do pracy wróciłam także znacznie szybciej. Potrzebowałam tego nie tylko finansowo, ale i pamiętałam, jak ciężko było wrócić do pracy po długiej przerwie.
Ze względu na pandemię ilość atrakcji dla maluchów na mieście ograniczyliśmy do minimum. AZS te nie pomogło i nawet basen stał się niewykonalny. Ostatecznie doszliśmy do momentu, w którym moje młodsze dziecko całymi dniami bawi się samo, a ja pracuję, po południu idziemy na plac zabaw lub dziewczynki bawią się razem, czasem układamy puzzle i czytamy książki. Wiele zależy od tego, ile spraw jest do załatwienia, jak bardzo jesteśmy zmęczeni my i dzieci. Już nie ma: "bo dziś musimy". W pewnym momencie dopadły mnie jednak olbrzymie wyrzuty sumienia. Tak wiele dawałam starszej córce. Tyle uwagi, ale i atrakcji każdego dnia. Zaczęłam czuć, że to młodsze dziecko jest porzucone i pozostawione same sobie. Oczywiście nie jest tak, że siedzi zapłakana i porzucona w kącie. Ładnie sama się bawi, czasem trzeba podpowiedzieć, co może zrobić, wygrzebać zapomnianą zabawkę, by się czymś zajęła. Czasem jest bardziej marudna i siedzi mi na kolanach, gdy pracuję lub usypia, wisząc na mnie. Jest zaopiekowana, nakarmiona i ma się świetnie. Co więcej, ma dwoje rodziców na zdalnym, do których niemalże w każdym momencie może się na moment przytulić. Ale w mojej głowie nadal miałam obraz, że nie dostaje tego wszystkiego, co dostała jej starsza siostra.
Nawet zaczęłam się zastanawiać, czy przez to nie będzie się gorzej rozwijać, mniej się nauczy. To nieustanne porównywanie wywołało u mnie poczucie winy. Ale byłam w olbrzymim błędzie. Pojechaliśmy na urlop i nagle moja dwulatka zaczęła sypać całymi zdaniami. Mówi tak zabawne, urocze i mądre rzeczy. Nagle zaczęła układać puzzle dla starszych dzieci czy bawić się w bardziej złożone zabawy. Rozróżnia litery, choć tego nikt z nas jej nie uczył i zadziwia w każdy momencie. Czy gdyby poszła do żłobka, byłabym spokojniejsza, bo ma inne dzieci i zajęcia? Może. Gdyby została z nianią czy kochającą babcią, miałaby dobrą opiekę, ja byłabym spokojniejsza? Może. Czy gdybym nie wróciła pracy, miałaby więcej zajęć, a ja byłabym spokojniejsza? Może. Ale pewności nie mam.
Nigdy nie oceniałam innych kobiet za ich wybory. Każda z nas ma prawo do własnych decyzji, niekiedy niezwykle trudnych. Każda z nas podejmuje je, zgodnie ze swoimi potrzebami, odczuciami i możliwościami. Zgodnie z bieżącą sytuacją. Ale zrozumiałam, że te wybory mogą się różnić nie tylko między kobietami, ale też matka może podjąć zupełnie inne decyzje dotyczące różnych swoich dzieci, nadal kochając je najbardziej na świecie. I ma do tego pełne prawo. Bez względu na to, kiedy wracamy do pracy, ile pracujemy i jak, to uwaga i miłość, jaką dostają od nas nasze dzieci, jest wystarczająca. I nie ma tu ani lepszych, ani gorszych mam, lepszych i gorszych wyborów, lepiej lub gorzej zaopiekowanych dzieci.
Nasze poczucie winy to coś, czego nasze dzieci potrzebują najmniej, więc lepiej sobie odpuśćmy. Bo i tak jesteśmy super!
Czytaj także: https://mamadu.pl/164992,docenianie-chwil-z-malym-dzieckiem-jest-trudne-ale-rob-to-bo-zaraz-mina