Co i rusz w mediach pojawiają się zdjęcia zatłoczonych polskich plaż. Niczym sardynki Polacy opalają się w Łebie, Kołobrzegu, Ustce, Władysławowie czy innych miejscowościach. Ale czy całe wybrzeże jest tak uciułane? Oczywiście, że nie, ale my chyba lubimy ten ścisk, obsypywanie się piaskiem, słuchanie rozmów sąsiada i walkę o parawanowe terytorium.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Tuż przed moim urlopem w sieci pojawiła się fotka z Łeby, pokazująca, jak w jeden z upalnych dni turystów na plaży było tak dużo, że dosłownie nie było gdzie igły wcisnąć. Dramat, pomyślałam. Pierwszy raz na wyjazd zdecydowaliśmy się w lipcu. No cóż, pomyślałam, łatwo nie będzie. Ponieważ jesteśmy laikami w temacie walki o plażowe terytorium, to mamy zaledwie 5-metrowy parawan, ale damy radę!
Potem zaczęłam obmyślać różne strategie: lepiej będzie bliżej morza, by dzieci mogły się bawić w wodzie, będąc nadal na widoku, lub bezpieczniej i spokojnie będzie bliżej wydm? A może lepiej dokupić parawan, odgrodzić się i w ogóle nie wypuszczać dzieci? Przyznam, że niepokojące fotki w sieci nie tylko zasiały ziarno niepewności, ale i wywołały ataki paniki: nad Bałtyk, do miasta turystycznego i to w lipcu? Po co nam to było!? Jednak główna myśl, jaka mnie męczyła, to jak tu nie pogubić dzieci w tym ścisku?
Kto pierwszy, ten lepszy
Ale wakacje opłacone, urlop wzięty, dzieciaki szczęśliwe, trzeba będzie się zatem z tematem zmierzyć. Pomijając, że pogoda była głównie spacerowa, to i kilka dni plażowych się trafiło. No więc bladym świtem na śniadanie, a potem pędem na plażę, by zająć "dobre miejsce". Plaża niemalże pusta, uff. Tylko dwóch cwaniaków wpadło na ten sam pomysł, co my, ale to już zawodowcy - ich parawany to ze 30 metrów miały.
Tu dystans, tam odstęp, będzie dobrze, pomyślałam. Jednak po 2 godzinach coś, co wydawało mi się zgrabnym przejściem, zostało zajęte przez parę z leżakami. Widok na dzieci bawiące się nad wodą zasłonił mi wielki namiot, a do toalety trzeba było iść slalomem, bo każdy mini ścieżkę zostawiał (albo i nie) z innej strony. Obłęd. W wodzie nie dużo lepiej. No cóż, pomyślałam, ostrzegali, tak wygląda Bałtyk w lipcu.
Widzę ląd w oddali
Jednak wracając z plaży na obiad, zauważyliśmy, jak olbrzymi błąd popełniliśmy. Otóż przy wyjściu, do którego mieliśmy najbliżej, w ścisku plażowały setki osób, jednak zerkając nieco dalej wzrokiem, można było zauważyć naprawdę olbrzymie wolne przestrzenie.
Przypomniało mi się, że przecież zawsze szukaliśmy jakiegoś dalszego wyjścia na plażę, dalej od tych komercyjnych budek, lodów i straganów. Przechodząc zaledwie kilkadziesiąt metrów więcej, można zyskać niesamowity komfort. Uświadomiłam sobie, że we Władysławowie czy Kołobrzegu, choć byliśmy tam na samym początku sezonu, także były tłumy, ale na nie tam, gdzie my. Zawsze szliśmy gdzieś dalej i było miejsce nie tylko na parawan, koc i miejsce do zabawy, ale i przestrzeń na swobodną grę w piłkę.
To można inaczej?
Z ciekawości pogrzebałam w sieci i poczytałam komentarze pod różnymi "fotkami grozy" i wiecie co? Nie brakowało komentarzy, że wystarczy przejść kawałek dalej i naprawdę da się plażować w komforcie. Więc skąd ten ścisk? No cóż, wygląda na to, że gubi nas lenistwo. Łapiemy pierwsze wolne miejsce i trzymamy się go kurczowo. I jak ktoś lubi, to czemu nie. ;) Tylko po co potem narzekać, że tak tłoczno i ciasno nad polskim morzem?
A jeśli szukasz spokoju, ciszy i chcesz miło spędzić czas z rodziną, niekoniecznie ocierając się o innych ludzi, to warto jednak troszkę się wysilić. My tak zrobiliśmy w kolejnych dniach. Bardziej wypoczęliśmy, a i dzieci miały więcej swobody i przyjemności ze wspólnego plażowania.