"Mamo, dlaczego ty ciągle wychodzisz z domu" - zapytała córka. "Teraz to kolej taty wyjść z kolegami." Tyle że ja wychodzę może raz w miesiącu... więc o co chodzi? Twoje dzieci też cię punktują za każdą próbę wymknięcia się bez nich, a ty potem, zamiast dobrze się bawić, męczysz się z poczuciem winy? To znak, że najwyższa pora coś zmienić!
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jako rodzic zauważyłam, że dzieci mają tendencję do zapamiętywania dziwnych rzeczy. A pewne fakty, które utrwalają się w ich pamięci, nie do końca mają związek z rzeczywistością. Kiedyś trafiłam na program na ten temat i psycholog wyjaśniał, że dziecięcy mózg lepiej zapamiętuje rzeczy, które dzieją się okazjonalnie i niezwykle rzadko. Więc zapamiętają jakieś wakacje, fajną wycieczkę, ale i to, że tata gotował, choć robił to tylko od czasu do czasu w niedzielę. Czynności, które robione są przez kogoś regularnie (np. obiad gotowany każdego dnia przez mamę), stają się niejako niewidoczne, bo nie są niczym nadzwyczajnym.
Coś w tym jest. Ja np. nie jestem w stanie absolutnie sobie przypomnieć, by mama zaprowadzała mnie do przedszkola, choć robiła to regularnie. Poszłam do przedszkola gdy mój tata przebywał kilka miesięcy za granicą, więc gdy wrócił to ja "prowadziłam" go do przedszkola i mimo iż miałam zaledwie trzy lata, świetnie pamiętam tę wyprawę.
Co więcej, mam jedno przedszkolne wspomnienie o mamie... gdy pociąg nie przyjechał i się spóźniła, by mnie odebrać. Sytuacja nie trwała długo, ale byłam ostatnim dzieckiem, była zima i było już ciemno. Pani przedszkolanka zniecierpliwiona spóźnieniem, zamiast zadbać o komfort dziecka, ustawiła mnie w bloku startowym w kurteczce i pogasiła wszystkie światła, co najpewniej spotęgowało uczucie potwornego spóźnienia. Z perspektywy dorosłego i matki wiem, że tak się zdarza. Oczywiście nie pamiętam tych setek dni, gdy to właśnie mama odbierała mnie o czasie.
Jestem w domu, bo gdzie indziej mogłabym być
Teraz ten fantastyczny sposób kolekcjonowania wspomnień przez dzieci dotyka i mnie. Pracuję zdalnie i odkąd na świecie pojawiła się młodsza córka, nie wychodzę z domu. I nie jest to jakaś tam przenośnia. Pomijając rzeczy, które muszę załatwić, to dla własnej przyjemności przestałam wychodzić. Gdy człowiek się odzwyczai, trochę ciężko wskoczyć na normalny tor, a pandemia też nie pomogła. Na szczęście mam dobre koleżanki, które od czasu do czasu motywują mnie do wyjścia. Też postanowiłam, że co jak co, ale paznokcie muszę mieć zrobione i to na drugim końcu miasta. Od czegoś trzeba zacząć powoli wychodzić do ludzi.
Ostatnio ustalamy coś z mężem: lekarze, urzędy, wakacje, gdzie trzeba pojechać, kto bierze wolne, a kto załatwi przed albo po pracy itp. Jeden samochód, więc trzeba sobie jakoś poradzić i rzucam, że mam paznokcie umówione, to mogę przy okazji coś tam ogarnąć. Nagle słyszę od córki, która przysłuchiwała się rozmowie: "Mamo, dlaczego ty ciągle wychodzisz z domu, teraz kolej taty wyjść z kolegami". Trochę szok, ale przypominam sobie, że to nie pierwszy raz. Ostatnio gdy wychodziłam z koleżankami, też usłyszałam "dlaczego ty znowu wychodzisz, dlaczego nie chcesz z nami spędzać czasu". No nóż w serce, co najmniej jakbym wychodziła sześć razy w tygodniu i za każdym razem porzucała dzieci, które tak błagają o zabawę i uwagę.
Tata też wychodzi
I w czym rzecz? Sama sobie tę pętlę na szyi zawiesiłam. Moje wyjścia to cały przygotowawczy proces, szykuje jedzenie (choć nie muszę), planuję atrakcje (choć nie muszę), informuję, o której będę (choć nie muszę) i - o zgrozo! - nawet pytam o to, czy nikt nie ma nic przeciwko, bym wyszła! Szykuję siebie, maluję, inaczej ubieram, co nadaje całości dodatkowego znaczenia. To wszytko staje się bardzo zauważalne przez domowników.
Czym to się różni od wyjścia mojego męża? Zazwyczaj po prostu zaraz po pracy, do której jedzie fizycznie, nie wraca do domu i tyle. Tak więc właśnie powstał nasz rodzinny mit, że matka non stop lata po mieście z koleżankami, a biedny tata już nie. Na szczęście mój mąż tak tego nie postrzega i zachęca mnie do częstszego wychodzenia, dla złapania dystansu od dzieci, z którymi spędzam w zasadzie 24 godziny na dobę, ale to jednak ważny sygnał.
Czas na zmiany
Nie ja jedyna tak mam. Wiele koleżanek opowiada, że jak tylko chcą wyjść na kawę/wino (niepotrzebne skreślić) w domu dzieją się dantejskie sceny z krzykiem i płaczem, pokładaniem się i łapaniem nogawki. Co prawda później okazuje się, że z tatą było fajnie, ale "rytuał wyjścia tej okropnej matki, która porzuca dzieci" za każdym razem musi być.
Ja na szczęście takich akcji z dzieciaczkami nie mam, ale kochane mamy, może najwyższy czas znormalizować w oczach naszych dzieci fakt, że matka ma prawo wyjść z domu, bez tłumaczenia, bez wielkich przygotowań i pytania o zgodę?
Bo jeśli u ciebie w domu dzieje się to samo, to jedynie oznacza, że robimy to stanowczo za rzadko. Teoretycznie jeśli będziemy to robiły wystarczająco często, dzieciom to spowszednieje i przestaną na to zwracać uwagę. Chyba warto spróbować. ;)