Zastanawiałyście się kiedyś, jak w naszym społeczeństwie widziane jest czytanie książek? Ja sama zostałam wychowana w domu, w którym zawsze dużo się czytało i tylko dostawiane były kolejne regały, bo w pokojach brakowało miejsca na kolejne stosy książek. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo, byliśmy przyzwyczajeni, że jak przychodzi sobota, to rano idziemy do biblioteki wymienić to, co przeczytaliśmy.
Nałogowe wręcz czytanie zaszczepili w nas rodzice. O moim tacie w rodzinie krążą historie o tym, że za młodu zepsuł sobie wzrok, bo nałogowo czytał po nocach, a koledzy w liceum zawsze wołali na niego "oczytany Robercik", co brzmieć miało chyba pejoratywnie? Nie miałam jednak poczucia, że moi rówieśnicy – szczególnie chłopcy – czytają takie ilości książek jak mój brat, dla którego to było naturalne, bo tak też robili rodzice i rodzeństwo.
Ostatnio w mediach przeczytałam wypowiedź Joanne Harris, znanej pisarki, autorki m.in. "Czekolady" (z kasową ekranizacją z Johnnym Deppem i Juliette Binoche). Kobieta zaobserwowała to, co potwierdzają także badania czytelnicze – przeciętny czytelnik, który czyta przynajmniej 1 książkę w miesiącu to zazwyczaj kobieta. Kobiety czytają więcej, częściej i częściej też kupują książki innym na prezent.
Nie dotyczy to tylko gatunków typowo kobiecych, bo panie uwielbiają też biografie, kryminały, fantastykę. I mimo że według badania czytelnictwa na rok 2022, którego co roku dokonuje Biblioteka Narodowa, możemy śmiało powiedzieć, że trend spadkowy czytelnictwa został zatrzymany, to nadal przeważającą część czytelników stanowią panie. W badaniu stanu czytelnictwa w Polsce z 2020 roku statystyki pokazały, że ponad połowę wszystkich osób czytających książki stanowiły kobiety, szczególnie te z dużych miast .
Podobne zdanie o tym, że czytelniczkami są głównie kobiety, ma wspomniana już Harris. Pisarka pojawiła się w tym roku na Hay Festival, który odbywał się na przełomie maja i czerwca w Walii. Podczas wywiadu kobieta przyznała, że w latach, gdy była nauczycielką w szkole, zauważyła, że często to wina rodziców, że chłopcy mniej czytają. To oni mówią im, że to bardziej dziewczęce zajęcie i że "lepiej, żeby zajęli się sportem, np. grą w piłkę".
Harris powiedziała: "Tak jakby czytanie było dziewczęce i im w czymś ujmowało (...). Według nich chłopcy powinni grać w rugby i zajmować się innymi 'chłopięcymi' sprawami. Codziennie toczyłam walkę z rodzicami, którzy twierdzili, że ich synowie za dużo czytają". Sama również widzę podobną tendencję wśród znajomych, którzy mają dzieci – jeśli rodzice nawet sami sporo czytają, to wolą, żeby ich dzieci rozwijały pasje związane m.in. ze sportem. Chcą, by się wybiegały, spożytkowały energię – co bardzo dobrze rozumiem jako mama dwóch żywiołowych chłopców.
Jakiś balans w życiu jest jednak potrzebny, więc jeśli spędzamy godzinę na boisku, fajnie byłoby chociaż 30-40 minut wieczorem poświęcić na czytanie przed snem książki. W metaforze – sport jako pokarm dla ciała, a literatura jako pożywka dla duszy. Problem leży też w tym, że w naszym społeczeństwie zakorzeniony jest stereotyp, że kobiety tworzą literaturę typowo kobiecą (to ciekawe, że nie ma takiej kategorii, jak literatura męska, ale "kobieca" funkcjonuje nawet w dużych księgarniach!), a mężczyźni są bardziej... uniwersalni? Bardziej wartościowi? Tworzący coś dla kolejnych pokoleń?
To brzmi jak teksty typowo wyjęte z początku XX wieku, gdy kobiety musiały wojować o swoje prawa i nikt nie chciał wydawać książek pisanych przez nie. Byłyśmy przy literaturze, owszem, mile widziane, ale raczej w roli czytelniczek. I tak to się utarło, że kobieta czyta, a mężczyzna rozwija swoją posturę fizyczną przez sport...
Harris we wspomnianym wywiadzie dodała również: "Jeśli tak myślą ludzie w branży książki, to nic dziwnego, że ten punkt widzenia odbija się również na czytelnikach. Spotkałam mężczyzn, którzy nie tylko nie czytali książek pisanych przez kobiety, ale i byli z tego dumni".