"Kingę wszyscy znają z tego, że jest zawsze uśmiechnięta i niesamowicie życzliwa, gotowa rzucić wszystko, żeby pomagać obcym ludziom. Taka była, póki jej życie nie zderzyło się ze śmiercią" - napisała o niej w pewne majowe popołudnie jej córka Zuzanna. Żadna z nich nie przypuszczała, że przyjdzie im pisać te słowa, że przyjdzie im prosić o pomoc.
31 maja w południe piszę do niej SMS-a z pytaniem, czy czuje się na siłach, żeby porozmawiać. Po chwili przychodzi odpowiedź: "Chętnie, ale wieczorem, jestem bardzo zmęczona". To normalne po tym, co przeszła. 21 maja w jej głowie wybuchła tykająca bomba - tętniak. Rozmawiamy po 21.00.
Czy cokolwiek wcześniej zwiastowało pani problemy zdrowotne?
Nie. Jedyny objaw, jaki miałam wcześniej, to częste bóle głowy. Ale człowiek zawsze znajduje wytłumaczenie: bo nie wypiłam kawy, bo się nie wyspałam, bo pogoda nie taka... Nic nie wskazywało na poważną chorobę. Kiedy mówiłam lekarzom, że często boli mnie głowa, zwykle słyszałam, że to migreny.
Nie zlecono pani żadnych badań?
Kiedyś miałam tomografię komputerową zatok, ale to badanie wykonane bez kontrastu nie pokaże tętniaka.
Pamięta pani tamtą sobotę?
Pamiętam każdą sekundę bólu.
Zaczęło się od bólu głowy?
Nie. Byłam u znajomej, pomagałam jej przy obsłudze imprezy. Nagle zrobiło mi się duszno i słabo, wyprowadzili mnie na powietrze. Już w drodze na dwór, w korytarzu zaczęła mi drętwieć noga, zanim dotarliśmy na zewnątrz, straciłam w niej władzę. Potem przyszedł bardzo silny ból głowy i karku, w końcu zaczęłam wymiotować.
Wezwaliście karetkę?
Nie, zadzwoniliśmy po męża. To on zawiózł mnie do szpitala do Mińska Mazowieckiego. Tam bardzo szybko się mną zajęli, zrobili tomografię, która wykazała krew rozlaną wokół mózgu. Ból był nie do zniesienia. Z Mińska karetka zawiozła mnie do Warszawy, do szpitala MSWiA. Tam ponownie wykonano badania tomografię i rezonans magnetyczny. Ponad wszelką wątpliwość okazało się, że pękł tętniak.
Niestety był zlokalizowany głęboko, na tętnicy głównej szyjnej. Operacja była więc długa i bardzo trudna.
Jak dzieci poradziły sobie z nieobecnością mamy?
Rozstanie było najtrudniejsze dla 3-letniego synka, jest dzieckiem autystycznym, jesteśmy bardzo związani, więc trudno było mu się odnaleźć w rzeczywistości bez mamy. Najmłodszy synek ma dopiero sześć miesięcy, bliscy otoczyli go opieką, więc mam nadzieję, że chociaż on tego nie odczuł.
10 dni bez mamy, to wcale nie mało...
Niemało, ale niestety to było konieczne. Przez wkłucie centralne podawano mi adrenalinę, konieczne było wyrównanie ciśnienia w głowie. Po odłączeniu leków mogłam wrócić do domu. Bardzo mnie to cieszy, bo mogę spędzić z rodziną Dzień Dziecka.
Jak się pani dziś czuje?
Psychicznie dużo lepiej. Jestem w domu z dziećmi, z mężem, z bliskimi mi ludźmi, to ważny element dochodzenia do siebie. Ale fizycznie bywa różnie. Podróż ze szpitala była bardzo trudna. Bardzo wyczerpująca. Mam nadzieję, że będzie coraz lepiej, dostaję dużo dobrej energii i pomocy od przyjaciół.
Zuzanna w apelu napisała, że pani nigdy nikomu nie odmawia pomocy.
Staram się, jak mogę. Udzielam się charytatywnie, w naszej małej szkole na wsi nie ma zasobów finansowych na rozrywki dla dzieci. Razem z grupą innych rodziców staramy się, żeby dzieci na festynach miały watę cukrową, animacje, żeby mogły się bawić, jak ich rówieśnicy w mieście.
Zbieraliśmy datki na leczenie dla potrzebujących, organizowaliśmy różne festyny, robimy to z własnych środków, ale też staramy się pozyskiwać sponsorów. Uważam, że nie można nikogo w potrzebie zostawić bez pomocy. Kiedy już wrócę do pełnej sprawności, znów będę to robić. Zawsze powtarzam dzieciom, że trzeba pomagać, bo nigdy nie wiadomo, co nas czeka w życiu.
Czego pani potrzebuje do powrotu do sprawności?
Przede wszystkim rehabilitacji. Czas ma znaczenie, a na NFZ nawet kolejki na cito są koszmarnie długie. Jeszcze przed chorobą dostałam skierowanie na rehabilitację kręgosłupa, kolejka w trybie pilnym pozwoliła mi się umówić za półtora roku. Teraz nie mogę tyle czekać.
Mam niedowład lewej strony ciała, przykurcze w nogach są bardzo bolesne i póki co nie mogę chodzić. Wózek mam, przyjaciele pożyczyli. Potrzebny jest dostęp do specjalistów, bo wiadomo, jaka jest sytuacja w Polsce, teraz nawet w prywatnych gabinetach są kolejki. Niezbędna jest opieka kardiologa, neurologa, neurochirurga, angiologa... Do tego fizjoterapia, co pół roku tomografia.
Na ten cel jest zbiórka?
Tak, utworzyła ją moja córka. Widziałam, że ludzie już wpłacają, jestem za to bardzo wdzięczna. Dzięki tym pieniądzom będę miała dostęp do prywatnych specjalistów, a więc szybciej. To jedyny sposób, żebym wróciła do sprawności, a jak się ma piątkę dzieci, to umówmy się, że to ważne. Rokowania są dobre, ale potrzeba środków. Wierzę, że się uda.
Bardzo dużo pomagają przyjaciele, wózek i peruka czekały na mnie, kiedy wróciłam ze szpitala. Te włosy to ważny element terapii. Samopoczucie psychiczne jest bardzo ważne w takiej sytuacji. Lekarze zwracali uwagę na to, że jeśli ono jest zaopiekowane, to szybciej dochodzi się do zdrowia. Ten wygląd pooperacyjny dołuje. Wiadomo, że to jest mniej ważne, ale nie bez znaczenia.
Żeby Kinga mogła dojść do siebie, konieczna jest rehabilitacja i sprzęt medyczny, które pozwolą jej powoli odzyskać sprawność. Zuzanna utworzyła zbiórkę, dzięki której każdy z nas może dorzucić się na spełnienie marzenia Kingi i jej dzieci - żeby mama była zdrowa, żeby mogła znów pomagać innym. Potrzeba tak niewiele, a dla nich to całe życie.
Zbiórkę na leczenie i rehabilitację Kingi znajdziecie TUTAJ.
Czytaj także: https://mamadu.pl/146663,funkcjonowanie-rodziny-wielodzietnej-podczas-kwarantanny