Teściowie na pokładzie
To, że moi teściowie lubią, jak wszystko jest pod nich, zauważyłam jeszcze na etapie narzeczeństwa z moim mężem. Wtedy wydawało mi się, że te ciągłe ustawianie nam życia i podpytywanie przy każdej okazji, kiedy zaręczyny, ślub, dziecko, budowa domu, to tylko takie przejściowe gadanie. Myślałam, że później zajmą się czymś innym i nam odpuszczą.
Jednak się myliłam. Im dłużej jesteśmy razem, tym teściowie bardziej ingerują w moje życie. I to nie jest tak, że próbują podporządkować sobie mojego męża, ale przede wszystkim mnie. Teraz na tapecie jest debata o... powiększeniu rodziny. I nikogo nie interesuje, że ja chcę mieć tylko jedno dziecko.
Plan na życie
Moi teściowie, a zwłaszcza teściowa, zawsze marzyli o gromadce wnuków. Ja też chciałam mieć przynajmniej dwoje dzieci, ale po trudnej ciąży nie wyobrażam sobie, żebym miała przechodzić przez to jeszcze raz. Po prostu nie chcę, a nawet się boję, że tym razem mogą wystąpić jeszcze większe komplikacje.
Jednak do moich teściów kompletnie to nie trafia i za każdym razem, kiedy się z nimi widzimy, prosto z mostu pytają, kiedy będą mieli więcej wnuków. Czasami mam wrażenie, że uważają, że to jakiś mój obowiązek: narodzić im wnuków, żeby oni mogli raz w tygodniu się nacieszyć. Reszta ich nie obchodzi, jakbyśmy nie mieli innego celu w życiu.
Ale zanim doszliśmy do wymuszania powiększania rodziny, przeszłam z teściami całą batalię: wymusili na nas, żebyśmy pobudowali dom na działce obok nich, wymuszali wspólne wyjazdy na wakacje. Zanim 'wpuścili mnie' do rodziny, musiałam się tłumaczyć z historii mojej rodziny do trzech pokoleń wstecz, zadawali mi dużo niewygodnych i z perspektywy czasu myślę, że nieodpowiednich, zbyt osobistych pytań.
Synowa ma tylko jedną funkcję
Pamiętam, że kiedyś, zanim się zaręczyliśmy, moja przyszła teściowa podpytywała mnie nawet o choroby, które występowały u mnie w rodzinie. Tak jakby robili casting, czy biologicznie też nadaję się na ich synową. Wtedy byłam chyba zbyt młoda i zbyt naiwna, żeby wyciągnąć z tych rozmów jakieś wnioski na przyszłość. Teraz zastanawiam się, czy gdyby u moich krewnych występowały jakieś choroby dziedziczne, na przykład psychiczne, do ślubu by nie doszło?
Ostatnio, poza upominaniem się o swoje święte prawo posiadania wielu wnuków, mój mąż wygadał się, że myślę o powrocie do pracy. Co prawda nie zarobię zbyt dużo, ale na pewno na moje potrzeby i opłacenie części rachunków wystarczy: nie będę ukrywać, że to mój mąż ma znacznie większe możliwości niż ja, dlatego kiedy zaszłam w ciążę, w ogóle nie odczuliśmy tego, że kilka lat zostałam w domu.
Mój mąż mnie wspiera i niby zawsze jest po mojej stronie, ale jednocześnie nigdy nie postawił się swoim rodzicom, kiedy mnie tak 'maglowali'. Gdy dowiedzieli się, że ich wnuczka niedługo pójdzie do przedszkola, zrobili wielkie oczy i... absolutnie się nie zgodzili. W końcu ich wnuczka ma mieć zapewnioną najlepszą opiekę, czyli dalej wisieć mi na spódnicy.
Awantura o przedszkole
Uważają, że chęć pracy to moja fanaberia, bo przecież nie muszę zarabiać. Nie muszę, ale chcę, bo w domu zaczęłam się denerwować i po czterech latach chcę wyjść do ludzi, mieć motywację, żeby ładnie się ubrać, umalować, przebywać w jakimś towarzystwie.
Kilka razy z pogardą wytknęli mi, że przecież wszystko, co zarobię, wydamy na prywatne przedszkole. Nie do końca tak jest, ale co ciekawe, tak nas cisną o kolejne dzieci, a nawet nie biorą pod uwagę, mimo że są na emeryturze, żeby przy tych dzieciach pomóc. 'Dziadkowie nie są od wychowywania wnuków' mówią i radzą, żebyśmy zapłacili opiekunce, jeśli chcemy wyjść wieczorem do kina czy pobyć we dwoje.
Mam dość moich teściów, ale czuję, że jestem sama sobie winna: przez lata ani razu nie zwróciłam im uwagi, że traktują mnie jak jakąś maszynkę do rodzenia dzieci. Zamiast ucinać te głupie dyskusje i pytania, ja na nie cierpliwie odpowiadałam. Czy teraz jest za późno, żeby coś zmienić? Denerwują mnie te ciągłe rozkazy i wymuszanie, Czuję, że już zbyt wiele razy im uległam".
Od redakcji
Nigdy nie jest za późno, żeby przeprowadzić szczerą rozmowę i powiedzieć otwarcie, co nam nie odpowiada. A to, że autorce listu takie zachowanie nie odpowiada, nie jest niczym dziwnym: jej teściowie są roszczeniowi i wtrącają się w sprawy, które dotyczą tak naprawdę tylko jej i jej męża.
A skoro o mężu mowa, to niepokojące jest, że w całej tej historii prawie nie ma o nim wzmianki. To jego rodzice i jeśli faktycznie autorka listu nie wiedziała, jak zareagować, jak zwrócić im uwagę, czuła się osaczona, on powinien pomóc jej wyjść z tej kłopotliwej sytuacji.