Byliśmy niedawno u moich teściów. W sumie nic do nich nie mam. Są ludźmi z wyższej klasy średniej, miłośnikami polityki liberalnej w wydaniu polskim, cenią sobie chłód klimatyzacji i kawę z ekspresu, a nie rozpuszczalną.
Są idealnymi przedstawicielami swojego pokolenia. Także w kontaktach z synami, ich żonami i wnukami. Starają się podążać za zmianami społecznymi, ale dużo częściej pozwalają sobie poruszać się w swojej strefie komfortu i wymówić się powiedzeniem: "Jesteśmy za starzy na takie rzeczy".
Nie muszę ukrywać, że nie jestem ich ulubienicą. W czasie pogaduszek za moimi plecami teściowa powiedziała, że nie wydaję się najbardziej towarzysko przysposobioną osobą. Ma rację, jednak w przypadku kontaktów z teściami wychodzi ze mnie mój konformizm. Wolę milczeć, niż powiedzieć coś niemiłego.
Kilka razy w ostatnim czasie rodzice męża powiedzieli mi nieprzyjemne rzeczy. To były tzw. uwagi w dobrej wierze: "Jesteś taka nadopiekuńcza", "Odpocznij, oni zajmą się sobą", "Ja bym nie pozwoliła po sobie tak skakać", wszystkie uwagi mają podkreślić, że jestem słaba. A ja, milcząc, przyznaję im rację.
Dałam sobie wejść na głowę. To właśnie uświadomiła mi moja terapeutka, pytając: "Dlaczego, gdy czułaś, że zaraz wybuchniesz, nie rozdarłaś się? Nie kazałaś im się zamknąć?".
To może wydawać się radykalne posunięcie, ale jak wiele z nas, matek, żon, kobiet, pozwala notorycznie wchodzić z butami w nasze życie? Szczególnie rodzinie - teściowym, własnym matkom.
Powiecie "To rodzina, trzeba się dogadać", "Nie będę wprowadzała niezdrowej atmosfery", "Wkurza mnie to, ale co mogę zrobić?".
A ja odpowiem nam, że możemy zrobić wszystko, by bronić naszych granic. Jeśli słowa teściowej uderzają w twoje poczucie własnej wartości - powiedz o tym, wyraź sprzeciw. Jeśli słowa twojej matki sprawiają, że czujesz się złą mamą - powiedz jej o tym. Jeśli słowa twojego męża ranią cię jako kobietę - rzuć mu to w twarz.
Kobiety potrafią dostosować się do każdych warunków. Przez lata pozwalają, aby w ich domu panowała przemoc psychiczna i fizyczna, współuzależniają się razem z alkoholikami, chronią dzieci kosztem własnego szczęścia, pozwalają, aby opinie w internecie świadczyły o nich więcej niż poczucie własnej wartości.
Znam wiele par, wieloletnich związków, w których partnerzy ranią się i manipulują sobą. Robią to od lat i uznają za normalność. Nieszczęśliwe kobiety, które zgadzają się na uzależnienie męża, niezaspokojenie swoich potrzeb w relacji, bo "trzeba nieść krzyż" albo snują domysły, kogo unieszczęśliwiłaby decyzja o rozwodzie (męża, dzieci, ich własną matkę), zamiast zastanowić się, czy nie uczyniłaby szczęśliwą jedyną osobę, która się liczy - siebie.
Po słowach terapeutki spojrzałam na siebie stojącą w salonie moich teściów, patrzącą na wszystkich, będąc na granicy płaczu i zastanawiam się, dlaczego się wtedy nie rozdarłam? Dlaczego nie powiedziałam sobie "nie życzę sobie takich komentarzy, proszę mnie szanować. Proszę państwa, proszę się odpier****ć!".
Boimy się być niemiłe. Czytam posty kobiet, które piszą: "Teściowa wtrąca się w moje życie, czuje się bezradna". Prawda jest taka, że i ja, i ty, kobieto, mamy siłę - swój głos, którym możemy powiedzieć: "Nie chcę".
Terapeuci powtarzają jak mantrę, że największym motorem poczucia własnej wartości jest sprawczość. W wypadku relacji rodzinnych będzie to śmiałe wyrażenie niezgody na traktowanie nas w niesprawiedliwy i krzywdzący sposób.
Wiele kobiet, które tkwią w nieszczęśliwych relacjach z teściowymi chociażby, mogłyby wyrwać się z nich, gdyby przestały kłaść uszy po sobie, by sprawić przyjemność innym.
Meryl Streep powiedziała, że kiedyś wchodząc do pokoju pełnego ludzi, zastanawiała się, kto ją lubi. Teraz zastanawia się, kogo lubi ona. Jeśli nie odpowiada nam to, co mówią do nas inni, mamy prawo sprzeciwić się i postawić granicę, która broni naszego dobrego samopoczucia.
Przestańmy być miłe. Zacznijmy być szczęśliwe.
Czytaj także: https://mamadu.pl/136381,moj-dom-i-moje-zasady-tesciowe-tego-nie-rozumieja-opinie-malzenstw