Do mamy, której dziecko płakało w pociągu. Ta sytuacja daje do myślenia
Iza Orlicz
17 maja 2022, 12:01·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 17 maja 2022, 12:01
Czy czułaś kiedykolwiek bezradność w obliczu niepohamowanych emocji swojego dziecka? Chciałaś je za wszelką cenę uspokoić, ale ono płakało wciąż jeszcze głośniej i głośniej? Ostatnio taką sytuację obserwowałam w pociągu, a to, co się wydarzyło, dało mi do myślenia.
Reklama.
Reklama.
Gdy nasze dziecko zaczyna płakać w miejscu publicznym, chcemy je zwykle jak najszybciej uspokoić, by nie przeszkadzać innym.
Obserwowałam sytuację w pociągu - mama nie potrafiła opanować płaczu swojego rocznego dziecka.
Zachowanie tej mamy, ale też reakcja współpasażerów dają do myślenia.
Kochamy nasze dzieci najbardziej na świecie, ale chyba każda mama przyzna, że opieka nad nimi wymaga ogromnego spokoju i nieograniczonych pokładów cierpliwości. Zwłaszcza małe dzieci rządzą się "swoimi prawami” i czasem trudno nad nimi zapanować.
Dziecko płakało wciąż głośniej i głośniej
Ostatnio jechałam pociągiem dalekobieżnym, wypełnionym praktycznie do ostatniego miejsca. Obok mnie siedziała mama z około rocznym dzieckiem. Widać było, że przygotowała się do podróży – zabrała zabawki, książeczki, miała przygotowane przekąski i picie, jednym słowem wiedziała, że dziecku może zdarzyć się "kryzys”. Nie spodziewała się chyba jednak, że nastąpi on już po kilkunastu minutach podróży.
Na początku dziecko coś gaworzyło, potem słychać było z tonu, że jest coraz bardziej zdenerwowane, aż w końcu zaczęło marudzić. Marudzenie szybko przeszło w cichy, a potem coraz głośniejszy płacz. Momentami dziecko wręcz piszczało – może ze zmęczenia, złości, niewygody.
Co zrobiła mama? Dwoiła się i troiła, by uspokoić dziecko. Zabawiała je, próbowała je czymś zainteresować, zachęcała do jedzenia – ale kompletnie nic nie pomagało. Wstawała, nosiła je po przedziale, nawet wychodziła na korytarz, ale gdy tylko wracała, dziecko znów stawało się niespokojne.
Była zmęczona i bezradna
Płacz dziecka narastał, a mina mamy wskazywała, że czuła się coraz bardziej bezradna. Przed nami były jeszcze mniej więcej trzy godziny podróży i widziałam, że jest przerażona tą perspektywą. Jej dziecko ewidentnie z czymś sobie nie radziło i postanowiło wyrazić to w jedyny sposób, jaki potrafiło, czyli płaczem.
Zrobiło mi się żal tej mamy, bo widziałam, że jest nie tylko zmęczona całą sytuacją, bezradna w jej obliczu, ale też zakłopotana, że przeszkadza innym. Rozglądała się niespokojnie, gdy jej dziecko głośno płakało, jakby spodziewając się "ataku” ze strony współpasażerów. Może ich irytacja byłaby nawet uzasadniona, w końcu też zapłacili za bilety i chcieli tę podróż odbyć w miarę komfortowych warunkach.
Co mnie zaskoczyło? Spokój i wyrozumiałość innych. Nikt nawet nie "syknął” na mamę z dzieckiem, nie zrobił kąśliwej uwagi, nie mówiąc o zwracaniu uwagi wprost. Dziecko zawodziło, ale wszyscy zachowywali się tak jakby w pociągu panowała kompletna cisza.
Jesteśmy bardziej wyrozumiali?
Pomyślałam sobie, że chyba zaszły spore zmiany, bo jeszcze kilka lat wstecz nie byliśmy aż tak wyrozumiałym społeczeństwem. Sama miałam parę sytuacji lub byłam ich świadkiem, że płaczące dziecko powodowało irytację, złość na matkę, która nie potrafi go "opanować”, a w najlepszym przypadku pojawiał się ktoś, kto miał jakąś "złotą radę”, by uciszyć dziecko. Oczywiście kompletnie bezużyteczną, bo chyba każda mama najlepiej wie, jak uspokoić swoje dziecko i czasem tak po prostu jest, że wszystkie metody zawodzą.
Chciałabym powiedzieć mamie z pociągu jedno: zachowałaś się wspaniale. Byłaś opanowana i spokojna, choć widziałam jak jesteś wykończona, nie traciłaś zimnej krwi, myślałaś o swoim dziecku, ale też o innych.
Robiłaś wszystko, by nie przeszkadzać współpasażerom, ale nie miałaś też pretensji do rocznego dziecka, że nie potrafi się uspokoić. Byłam też dumna z ludzi siedzących obok mnie, że umieli wczuć się w położenie tej mamy i nawet jeśli byli tą sytuacją poirytowani, to w żaden sposób nie dali tej mamie tego odczuć.