"Krew mnie zalała, podatki płacę, a jej nie przyjmą do przedszkola". Afera po ogłoszeniu wyników
List do redakcji
21 kwietnia 2022, 17:24·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 21 kwietnia 2022, 17:24
Od 15 lat pracuję i płacę podatki w Warszawie. Krew mnie zalała, kiedy dzisiaj dowiedziałam się, że mimo to nie ma dla mojej córki miejsca w publicznym przedszkolu. Więc pytam: na co idą moje podatki, skoro za wszystko w tym kraju muszę płacić dwa razy?
Reklama.
Reklama.
Przedszkole? Nie dla wszystkich
"Płać podatki w Warszawie" – mówili. "To miejsca w żłobkach i przedszkolach dla twojego dziecka" – przekonywali. I co? Pierwszy raz w życiu chciałam skorzystać z tych ich obietnic i zapisać córkę do przedszkola. Jak się dzisiaj okazało, mała się nie dostała, bo nie ma dla niej miejsca.
Do tego, że na to, co państwowe nie ma co liczyć, przyzwyczaiłam się już dawno. Lekarze tylko prywatnie, logopeda dla dziecka prywatnie. Na co dzień staram się nie skupiać na tym, że jednorazowo muszę wydać 200 czy 300 zł na coś, co w normalnym świecie powinno gwarantować mi państwo. Przecież nie za darmo, bo z moich podatków, które z mężem płacimy od kilkunastu lat.
Jednak kiedy dowiedziałam się dzisiaj, że moja córka nie dostała się do przedszkola, to krew mnie zalała. To jest właśnie wspaniała "nagroda" za bycie normalnymi ludźmi, którzy wywiązują się ze wszystkich obowiązków obywatelskich i płacą podatki? Teraz, żeby wrócić do pracy, będę musiała oddać 1/3 swojej pensji na prywatne przedszkole. Przecież to haracz!
Są równi i równiejsi
Ja rozumiem, że być może są ludzie, którzy bardziej niż my potrzebują darmowego przedszkola. Może mają więcej dzieci, może któreś z nich jest niepełnosprawne, może w rodzinie jest tylko jeden rodzic. Ale ja tak samo jak oni płacę w tym mieście podatki i tak samo jak oni muszę do tej pracy wrócić. Dlaczego więc ktoś decyduje, że jednym coś należy się bardziej, a drugim mniej? Dlaczego jedni są zwolnieni z tych opłat, którymi drugich się obarcza? Prywatne przedszkole, do którego zapewne będzie musiała pójść moja córka, to nie jest moje widzimisię i zachcianka.
Poza tym sama znam takie przypadki, że dziecko dostaje się do państwowego przedszkola od razu, bo matka zaznaczy, że wychowuje je samotnie. A to, że tak naprawdę mieszka z partnerem, a piętro niżej mieszkają jej rodzice, którzy całymi dniami oglądają telewizję, to już nikogo nie obchodzi. Jej się należy, bo ona tak zaznaczyła.
My z mężem jesteśmy w Warszawie sami, nasza rodzina mieszka na Podlasiu. Nie mamy tu nikogo, kto może nam pomóc i popilnować dziecka w przypadku, w którym nie dostanie się do publicznego przedszkola. Żyjemy z jednej pensji, więc przy obecnych cenach i inflacji nie ma mowy, żeby się utrzymać. A teraz, kiedy będę musiała zapłacić ponad 1000 zł za przedszkole mojej córki to jest dokładnie tak, jakbym wróciła do pracy, w której dostanę 2000 zł. Kto z was chciałby pracować za takie pieniądze?
Tu ludzie są dla kraju, nie kraj dla ludzi
Ale sytuacja z przedszkolem to tylko jeden z wielu przykładów. Przecież my w tym kraju właśnie tak funkcjonujemy: za wszystko płacimy dwa razy, bo jak przyjdzie co do czego, to na to, co państwowe, nie możemy liczyć. Bo nie ma dla nas miejsca, bo terminy oczekiwania są zbyt długie. Szkoda tylko, że jak się spóźnimy z jakąkolwiek płatnością czy rozliczeniem podatków, to urzędy i skarbówki nie są już takie wyrozumiałe.
Ta sytuacja z przedszkolami w Warszawie jest żenująca, ale do tej pory, jak moi znajomi na to narzekali, myślałam, że przesadzają. "Jakoś to będzie" śmiałam się, kiedy mówili mi, żebym już zaczęła odkładać pieniądze na prywatne przedszkole.
Teraz jak myślę o jakichkolwiek inwestycjach w Warszawie, nowych basenach czy przypomnę sobie jakieś słynne "strefy relaksu", to zastanawiam się, dlaczego nie mogą przeznaczyć tych pieniędzy na przedszkola.
Przecież to absurd, że ludzie czują presję i stresują się, sprawdzając listę przyjęć do przedszkoli co najmniej, jakby sprawdzali, czy ich dziecko dostało się na studia. Jakieś głupie punkty, które bardzo łatwo nabić sobie, jeśli ma się odrobinę sprytu, decydują o tym, kto będzie płacił, a kto nie. Gdzie jest ta prorodzinna polityka, którą chwali się nasz kraj?
Od redakcji
Problem z przedszkolami i żłobkami to niestety niekończący się problem. Wielu rodziców narzeka, że chcąc wrócić do pracy, muszą płacić nawet 2 tys. złotych za prywatne placówki dla ich dzieci. Zawsze można spróbować napisać odwołanie od decyzji i liczyć, że miejsce dla dziecka jednak się zwolni.