Obcy mężczyzna nagrywał dziewczynkę w przebieralni. Reakcja nauczycielki woła o pomstę do nieba
Dominika Lange
13 kwietnia 2022, 16:28·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 13 kwietnia 2022, 16:28
W przebieralni na basenie dziewczynka zauważyła, że ktoś ją nagrywa. Zgłosiła to opiekunce, która z początku myślała, że to "koleżeński żart". Sprawa została zgłoszona na policję, bo okazało się, że sprawcą był dorosły mężczyzna. A my pytamy: czy naprawdę tego typu zachowanie u rówieśników dziewczynki można byłoby nazwać "dowcipem" zamiast "molestowaniem"?
Reklama.
Reklama.
"Gazeta Wyborcza" opisała sytuację, która miała miejsce na jednym z warszawskich basenów. Dziewczynka, podczas przebierania się z kostiumu kąpielowego w basenowej przebieralni, była nagrywana.
Zgodnie z wypowiedzią radnego komentującego tę sprawę, opiekunka szkolnej wycieczki z początku myślała, że to "koleżeński dowcip". Później okazało się, że sprawcą jest dorosły mężczyzna.
Zastanawiamy się, czy aby na pewno nagrywanie nagiej koleżanki przez rówieśnika można podciągnąć pod żart, zamiast nazwać je wprost molestowaniem?
Nagrywanie w przebieralni
"Gazeta Wyborcza" opisała sytuację, która wydarzyła się w Parku Wodnym Warszawianka w Warszawie. Po zajęciach z pływania, organizowanych dla uczniów, jedna z dziewczynek zauważyła, że ktoś nagrywa ją w przebieralni. Sprawę zgłosiła opiekunom, poinformowani zostali rodzice. Po przejrzeniu monitoringu okazało się, że dziecko nagrywał dorosły mężczyzna.
"Sytuacja dotyczy uczennicy, która była na basenie ze szkolną grupą. Zauważyła, że jest w przebieralni nagrywana telefonem komórkowym. Początkowo opiekunka myślała, że mógł to być koleżeński dowcip, zgłosiła to jednak rodzicom, a ci powiadomili obsługę. Sprawdzono monitoring. Okazało się, że nie był to dowcip. Na nagraniu widać w strefie z przebieralniami kręcącego się dorosłego mężczyznę. Sprawa została zgłoszona policji" – cytuje mokotowskiego radnego Arkadiusza Słodkowskiego "Wyborcza".
Szybko wyszło na jaw, że takich sytuacji było więcej i sprawą zajęli się już nie tylko mundurowi, ale też urzędnicy, którzy chcą wzmożonej ochrony budynku i przebudowy pływalni tak, by podobne sytuacje nie były już możliwe nawet z technicznego punktu widzenia. Sprawa jest w toku.
Molestowanie to nie dowcip
Ale my zastanawiamy się nad czymś innym. Idąc za przytoczoną wypowiedzią radnego, opiekunka w pierwszej chwili uznała, że nagrywanie dziewczynki, która przebierała się po zajęciach na basenie, mogło być "koleżeńskim dowcipem". Najwyraźniej sama nie do końca wiedziała, czy to takie zabawne, bo "jednak" zgłosiła sytuację rodzicom dziecka.
No i tu zaczyna się niekończąca się historia polskich szkół, czyli sprowadzanie do rangi "koleżeńskich żartów" czy "rówieśniczego przekomarzania się" patologicznych zachowań, na które po prostu są paragrafy. Czy gdyby faktycznie dziewczynki nie nagrywał dorosły mężczyzna, a jej rówieśnik, to dla opiekunki nie byłoby problemu? Wtedy sprawa nie zostałaby zgłoszona, tylko zamieciona pod dywan, nazwana "niewinnym żartem"? Jedyną konsekwencją, jaką by wyciągnięto wobec autorów nagrań byłyby ujemne punkciki z zachowania, ewentualnie wezwanie rodziców? Możliwe.
Dzieciom można wszystko?
Ale konsekwencje wobec takiego zachowania, a postrzeganie go to dwie osobne kwestie. Skoro ludzie, którzy opiekują się dziećmi, są w stanie nazwać "dowcipem" nagrywanie nagiej koleżanki czy kolegi, to może powinni przejrzeć Słownik Języka Polskiego w poszukiwaniu definicji słowa "dowcip", a potem sprawdzić jeszcze, co zabawnego na ten temat znajdą w Kodeksie Karnym, który ich podopiecznych będzie obejmował zaledwie za kilka lat.
Zresztą zapytaliśmy o to radcę prawnego, Marcina Magosia, który przyznał, że w przypadku opisywanej sytuacji mielibyśmy do czynienia z przestępstwem określonym w art. 191a Kodeksu karnego, czyli utrwalenie wizerunku nagiej osoby bez jej zgody. Czyli w "dorosłym świecie" za tego typu zachowanie ponosi się odpowiedzialność karną. A jak jest w przypadku dzieci?
– Zgodnie z treścią art. 10 par. 1 Kodeksu karnego, odpowiedzialność karną ponosi co do zasady osoba, która ukończyła 17 lat. Dopuszcza się pod pewnymi warunkami odpowiedzialność karną osób po ukończeniu 15 roku życia, ale dotyczy to jedynie niektórych przestępstw ciężkich, takich jak na przykład rozbój, spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, zabójstwo.
– Gdy mówimy o odpowiedzialności nieletnich za czyny karalne, to musimy sięgnąć do ustawy o postępowaniu w sprawach nieletnich. Przewiduje ona pewne formy odpowiedzialności za czyny karalne już od 13 roku życia. W takim przypadku właściwy sąd rodzinny może stosować środki zapobiegania i zwalczania demoralizacji i przestępczości począwszy od upomnienia aż do umieszczenia w zakładzie poprawczym. Wszystko zależy od okoliczności sprawy i decyzji sądu. W przypadku małoletnich poniżej 13 roku życia, ich zachowanie sąd traktuje jako przejaw demoralizacji i może wobec niego zastosować określone w ustawie środki wychowawcze – mówi.
Zatem, jak widać, za tego typu "koleżeńskie dowcipy", w zależności od wieku, można zostać poddanym środkom wychowawczym, wśród których jest m.in. kurator. A mając skończone 17 lat – już odpowiadać przed sądem karnym.
Stop szkolnym oprawcom
Niestety problem szkolnych "dowcipnisiów", którzy są wulgarni, wyzywają inne dzieci, przejawiają agresję, trwa od lat. Utarło się nawet, że jeśli tego typu przemoc jest wycelowana w dziewczynki, to mogą to być "końskie zaloty" czy inne nieudolne oznaki zainteresowania.
Jak wiadomo, ryba psuje się od głowy i dopóki my, dorośli, będziemy nazywać "dowcipami" albo racjonalizować tego typu zachowania, to nie dziwmy się, że dzieci będą sobie na nie pozwalać. Przerażające jest to, że w opisanej przez "Wyborczą" sytuacji opiekunka "jednak" zdecydowała się poinformować o zdarzeniu rodziców dziecka. Czyli równie dobrze, biorąc pod uwagę, że mógł to być tylko "dowcip", mogłaby tego nie zrobić?
Błędne koło
Niestety wielu rodziców nawet nie wie, z czym w szkołach mierzą się ich dzieci, bo jeśli dziecko samo nie powie w domu i rodzice nie zainterweniują, to szkoła nie zawsze za nich to zrobi. A dopóki nie stanie się coś, co zagrozi życiu lub zdrowiu ucznia, to problem zawsze będzie zamiatany pod dywan. Czy zatem polskie szkoły pobłażają szkolnym oprawcom?
– Oczywiście, że pobłażają – mówi w rozmowie z nami nauczyciel jednej z warszawskich szkół, który prosi o anonimowość – bo zwyczajnie sobie z nimi nie radzą. Radykalniejsze kroki są podejmowane dopiero w przypadku, gdy jest sytuacja, która bezpośrednio zagraża zdrowiu czy życiu dziecka. Ale jeśli chodzi o wyzwanie czy przepychanki, to nie są one podstawą do bardziej zdecydowanych kroków. Pytanie, czy to na pewno tylko wina szkoły. Myślę, że nie ma rozsądnego rozwiązania, bo jeśli teoretycznie nic się nie stało, to policja nie zareaguje, rodzice łobuza zignorują temat, a dyrektor będzie chciał uniknąć problemów i roztrząsania.