Reklama.
"Pani córka pobiła innego ucznia. Nie, ona odparła atak seksualny" - w końcu ktoś wstawił się za młodymi dziewczynami.
Może cię zainteresować także: "Drogi tato, wiesz... koledzy będą mnie nazywać dzi*ką". Mocna kampania społeczna podbija internet
Może cię zainteresować także: Wstrząsające "love story"– film, który powinien być przestrogą dla każdego nastolatka i rodzica
Napisz do autora: ewa.podlesna-slusarczyk@mamadu.pl
Jestem pielęgniarką, pracuję na izbie przyjęć. Nie możemy mieć przy sobie telefonów komórkowych, zadzwoniono więc do mnie bezpośrednio do szpitala.
Usłyszałam w słuchawce: "Mówi (nauczycielka X) ze szkoły. Pani córka brała udział w pewnym incydencie. Musi pani natychmiast przyjechać do szkoły".
Odpowiedziałam: "To niemożliwe, czy sprawa nie może poczekać dwie godziny do końca mojej zmiany?".
Głos w słuchawce: "Pani córka uderzyła innego ucznia. Od 45 minut próbujemy się do pani dodzwonić. Sprawa jest poważna".
Pojechałam więc do szkoły, gdzie od razu zaprowadzono mnie do gabinetu dyrektora. Była w nim moja córka, jej wychowawczyni, jakiś nauczyciel, dyrektor, chłopiec z zakrwawionym nosem i jego rodzice.
Odezwał się dyrektor: "Dobrze, że wreszcie się pani zjawiła".
Odpowiedziałam spokojnie: "Na izbie przyjęć sporo się dzieje. Ostatnią godzinę spędziłam, zakładając 40 szwów 7-letniemu dziecku pobitemu przez matkę metalową chochlą. Potem musiałam porozmawiać z policją. Przepraszam, że musieliście państwo na mnie czekać".
Dyrektor poinformował mnie o zdarzeniu: stojący obok chłopiec pociągnął za zapięcie i odpiął mojej córce stanik. Zareagowała uderzeniem go w twarz. Dyrektor najwyraźniej uważał zachowanie mojej córki za wielkie przewinienie.
Powiedziałam: "Och, rozumiem i zastanawiacie się państwo, czy wniosę skargę na chłopaka za molestowanie seksualne i brak reakcji ze strony szkoły?". Wszyscy zrobili się jakoś nerwowi, gdy powiedziałam "molestowanie seksualne".
Nauczyciel: "Nie sądzę, by było to aż tak poważne".
Wychowawczyni: "Proszę nie wyolbrzymiać problemu".
Dyrektor: "Wydaje mi się, że niewłaściwie zrozumiała pani całe zdarzenie".
Matka chłopca zaczęła płakać. Zwróciłam się do córki, by wyjaśniła mi, co tak naprawdę się stało.
Moja córka powiedziała: "Ciągnął mnie za stanik. Powiedziałam mu, by przestał, ale nie posłuchał. Poprosiłam pana X (nauczyciela) o pomoc, zaproponował, bym go po prostu zignorowała. On wciąż ciągnął za mój stanik, aż udało mu się go odpiąć, więc uderzyłam go w twarz. Wtedy wreszcie przestał".
Popatrzyłam na nauczyciela: "Dlaczego nie kazał mu pan przestać? A gdybym podeszła do pana i zaczęła dotykać rozporka pańskich spodni?"
Reakcja nauczyciela: "Proszę tego nie robić!".
Ja: "To byłoby naprawdę adekwatne do sytuacji. A może zacznę ciągnąć za stanik pani wychowawczyni? Zobaczymy, jak dobrze będzie się przy tym bawiła. Sądzi pan, że dla mojej córki było to zabawne?"
Wtedy wtrącił się dyrektor: "Z całym szacunkiem proszę pani, pani córka właśnie pobiła innego ucznia".
Ja: "Nie. Ona odparła atak seksualny innego ucznia. Proszę na nich popatrzeć: on ma 1,80 cm wzrostu i waży około 70 kilogramów, ona mierzy zaledwie 1,52 m i waży 40 kg. Chłopak jest o 30 cm wyższy i waży dwa razy więcej od niej. Ile razy ma prawo jej dotknąć? Co miała zrobić, jeśli osoba, która powinna otoczyć ją w szkole opieką, nie zrobiła nic, by jej pomóc?"
Matka chłopaka wciąż płakała, a ojciec wydawała się zakłopotany i zły. Nauczyciel unikał mojego wzroku.
Kontynuowałam: "Zabieram moją córkę do domu. Myślę, że chłopiec otrzymał odpowiednią nauczkę. Mam nadzieję, że nic takiego więcej się nie wydarzy wobec żadnej dziewczyny w szkole. Zgłoszę ten incydent do władz nadzorujących szkołę. A ty – zwróciłam się do chłopaka, jeśli jeszcze raz zachowasz się tak wobec mojej córki, złożę wobec ciebie oskarżenie o molestowanie seksualne. Rozumiesz?".
Byłam bardzo zła. Zabrałam rzeczy mojej córki i wyszłyśmy. Złożyłam skargę do rady szkoły i zapewniono mnie, że zajmą się sprawą. Moja córka została przeniesiona do innej klasy.