- Czy ma pani mieloną musztardę? - zapytała klientka moją "panią od warzyw" na bazarku. Pani Ania na najpierw poprosiła o powtórzenie, a potem zaczęła serwować na ladę musztardy sarepskie, stołowe, grubo mielone, a nawet (o zgrozo!) rosyjskie.
Żadna nie odpowiadała klientce, bo w ogóle nie chodziło jej o musztardę, a o mielone ziarna gorczycy. Bardzo popularne na Ukrainie, u nas na ogół nieznane. Niestety kobieta nie potrafiła wyjaśnić, o jaką przyprawę jej chodzi i mimo tego, że podpowiedziałam jej słowo "gorczyca", odeszła z kwitkiem.
"Co oni jedzą w tej Ukrainie?"
Za to na bazarze w tym targowym dniu zaczęły się rozmowy o przybyszach zza wschodniej granicy.
- U nas nie ma takich rzeczy jak na Ukrainie. Słyszeliście, że oni batony ze słoniny jedzą? - zapytała któraś z pań z reklamówką pełną ziemniaków. - U nas słonina to tylko do okrasy.
Szybko okazało się, że każdy z mieszkańców osiedla pomagał uchodźcom, angażował się charytatywnie lub jego dzieci chodzą do szkoły z ukraińskimi uczniami.
Zewsząd sypały się wyrazy współczucia. - Nie mieli gdzie iść. Wszystko zostawili - komentowali kupujący pomiędzy pawilonami.
- Moja córka przyjęła matkę z trójką dzieci. Serce się krajało, jak się na nich patrzyło, ale dzieci wesołe, zaraz chciały się bawić z moimi wnukami. I nawet się dogadywali, trochę na migi, trochę na uśmiechy.
Albo: - Tutaj w bloku obok to całe piętro wynajęli dla nich i zrobili noclegownię. Zaniosłam kilka obiadów i ubrań, bo przecież z jednym plecakiem niektórzy przyjechali.
- Jechałam ostatnio autobusem koło dworca. Ile ich tam jeszcze jest. Gdzie oni się pomieszczą? Za co będą żyć jak taka drożyzna i dla Polaków teraz?
Niestety, dość szybko rozmowa przybrała niemiły obrót. Zaczęły pojawiać się hasła o 500 + dla Ukraińców, którzy na nie nie zasłużyli albo żarty o "paniach do sprzątania".
- Ukrainki to pracowite kobiety, zaraz coś znajdą. Tylko czy pracy naszym nie zabiorą? Córka pracuje w supermarkecie, nie ma dużo, ale zaczyna się bać, czy jej nie zwolnią, jak tamci za mniej przyjdą - tłumaczyła pani od wnuków, które przecież lubiły bawić się z nowymi kolegami z Ukrainy.
Nie zabrakło oczywiście "historii z internetu", że ktoś słyszał od kogoś albo gdzieś pisali, gdzie podziać tych Ukraińców i jak to wpłynie na życie "naszych".
My kontra oni
Marlena Kazoń, psycholożka mówi: - Po dwóch latach pandemii nasze zasoby i możliwości regulacji emocji mogą być znacznie osłabione, a my możemy być w bardzo różnym stanie psychicznym. Bardzo szybko jednak przeszliśmy w działanie i zaangażowaliśmy się w różnego rodzaju pomoc na rzecz Ukrainy.
Ale wraz z akcją pojawiły się inne problemy. Z jednej strony rozdmuchaliśmy nasze dobrze znane "polskie ego", bycia przedmurzem świata "cywilizowanego", Polaków gościnnych, pomocnych i karmiących cały świat.
Kazoń nie jest zdziwiona, że wraz z opadnięciem kurzu po pierwszej bitwie o wolontariat, nastroje się zmieniły. - W dużej mierze pomagamy całym sobą Ukraińcom dlatego, że z nimi łatwiej nam się identyfikować. Mówimy podobnym językiem, mamy podobną kulturę. Nie boimy się ich. Jednak coraz częściej trudne emocje pojawiają się pod wpływem medialnych komunikatów, które wielu z nas śledzi nieustannie, a spędzanie każdej wolnej chwili na czytaniu i analizowaniu informacji napływających z zagranicy jest zdecydowanie niewskazane.
Badania analizujące sposoby reakcji ludzi na katastrofy wskazują na tzw. altruizm zrodzony z cierpienia. Innymi słowy, w reakcji na zagrożenie zaczynamy angażować się w pomaganie. Udowodniono, że osoby dotknięte katastrofą, zamiast skupiać się na własnym cierpieniu, zaczynają pomagać najsłabszym. Mechanizmem, który za to odpowiada, jest identyfikacja z ofiarami - "my".
Ten moment już mija.
Bo słownictwo w bazarowej rozmowie jest kluczowe. Być może ktoś przyjął do siebie uchodźców, łamał się z nim chlebem przy śniadaniu i ubrał w swoje rzeczy, ale "oni" nigdy nie będą nami. Są, ale gdzieś w głębi tli się nadzieja, że zaraz wszystko się skończy, a oni sobie gdzieś pójdą. Zostanie po nich mielona gorczyca na półkach, którą być może kiedyś i Polacy będą dodawać do swoich potraw. Być może zostawi po sobie gorzki posmak, zupełnie jak uczucia Polaków do mniejszości etnicznych i seksualnych.