Sytuacja miała miejsce w dużym supermarkecie, wczesnym popołudniem i w środku tygodnia, gdy nie ma tam tłumów. Było za to sporo młodych mam, które robiły naprędce zakupy, z dziećmi w wózkach lub prowadzonymi za rękę pomiędzy kolejnymi regałami.
Kilka razy minęłam dwie mamy, które szły razem i miały dzieci w podobnym wieku, ok. 2-3 lat. Obydwie sprawiały wrażenie, że bardzo się śpieszą, wybierały precyzyjnie produkty, wymieniając się tylko jakimiś krótkimi uwagami.
W pewnym momencie synek jednej z nich wyraźnie miał dość, bo zaczął wiercić się w wózku, a następnie wyginać i szarpać, że chce z niego wyjść. Mama kilka razy cicho go upomniała, w końcu wyjęła go z wózka, ale gdy nadal płakał, jej cierpliwość wyczerpała się. Podniosła głos i powiedziała, że już dość takich zachowań, że jeśli w tej chwili się nie uspokoi, to nie kupi mu obiecanej zabawki.
Chłopiec rozpłakał się jeszcze bardziej i chyba to sprowokowało drugie siedzące w wózku dziecko. Dziewczynka też zaczęła płakać, coraz głośniej i głośniej. Kilka osób w sklepie odwróciło się, jedna czy dwie zatrzymały się, by zobaczyć, co będzie dalej. Dwójka histerycznie płaczących dzieci pośrodku sklepu zaczęła stanowić niemałe widowisko.
Dzieci chyba zaczęły wzajemnie na siebie oddziaływać, bo ich płacz zaczął przechodzić w zawodzenie i krzyk. Pierwsza mama nie kryła swojego zdenerwowania, ale okazywana złość niewiele zmieniała w zachowaniu jej dziecka. W końcu płaczącego chłopca włożyła z powrotem do wózka, gdzie nadal płakał.
Natomiast druga mama przyjęła zupełnie inną strategię. Gdy wyjęła swoją córkę z wózka, ta od razu uklękła na ziemi. Mama przykucnęła przy niej i coś mówiła do niej spokojnym głosem. Dziecko nadal płakało, ale widać było jak z minuty na minutę zaczyna się uspokajać. W końcu dziewczynka wstała z kolan, podała mamie rękę i jeszcze trochę pociągając nosem, ruszyły dalej. Widać było, że ta pierwsza mama była zakłopotana i chyba trochę zawstydzona swoją reakcją na płacz syna. Coś powiedziała do koleżanki i ruszyły w kierunku kas.
Korciło mnie, by podejść do mamy dziewczynki i zapytać o to, co mówiła do córki. Co sprawiło, że dziecko tak szybko się uspokoiło i z taką ufnością podało mamie rękę. Było mi jednak głupio zaczepiać obcą mamę w sklepie, ale okazja nadarzyła się na parkingu. Stała sama przy samochodzie i pakowała rzeczy.
I co się okazało? Powtarzała do córki tylko jedno zdanie: "Jestem z tobą, spokojnie, jestem tutaj z tobą”. Przyznała, że gdzieś kiedyś przeczytała o tym i od tej pory tylko tak uspokaja dziecko. Stara się nie krzyczeć, nie tłumaczyć, nie wchodzić w dyskusje. Po prostu zapewnia swoje dziecko o tym, że jest w tym momencie z nim.
Nie oceniam tej mamy, która podniosła głos, bo chyba każdej z nas zdarzyło się stracić cierpliwość do dziecka. Ale ta druga mama naprawdę mi zaimponowała. Wykazała się ogromną dojrzałością, stoickim wręcz spokojem i nie uległa presji, że jest w miejscu publicznym. Do tego znalazła własny, skuteczny sposób na "krach” u swojego dziecka.