
Dzieci są małe tylko raz
Kiedy wychowywałam moje dzieci, nie było żadnych szczególnych programów wsparcia dla rodzin, żadnych 500+, 300+ i innych 12 tys. na dziecko. A to były takie lata, że chyba każdy miał trudną sytuację mieszkaniową, finansową i zawodową. Bywało lepiej, choć przede wszystkim gorzej, ale jakoś sobie radziliśmy. Po prostu musieliśmy.
Jako młoda mama wiele razy słyszałam rady: "Ciesz się tym czasem, bo potem dzieci podrosną i będziesz tęsknić za tymi latami". Słuchałam tego z trójką dzieci przy spódnicy w 45 metrowym mieszkaniu komunalnym. I z pustą lodówką.
Bo były takie momenty, że dosłownie nie mieliśmy na ten przysłowiowy chleb. Mąż łapał się każdego zajęcia, ale nie zawsze miał pracę i zdarzało się, że żyliśmy tylko z mojej pensji. Żadnych oszczędności, żadnej pomocy rodziny, życie od pierwszego do pierwszego.
Prawda jest taka, że nie rozczulałam się ani nad sobą, ani jakoś przesadnie nad dziećmi. Zdarzały mi się momenty słabości i bezsilności, ale nie było na to ani czasu, ani tak naprawdę siły na to, żeby płakać nad tym, jak jest nam źle. Dzieci chodziły w ubraniach po sobie i wiem, że czasami się tego wstydziły. Tak jak zaprosić do domu kolegów ze szkoły – bo nasze mieszkanie przez wiele lat wymagało po prostu gruntownego remontu, na który kompletnie nie mieliśmy pieniędzy.
Nadeszły lepsze dni
Mimo tej biedy, która panowała w naszym domu, staraliśmy się wykształcić dzieci najlepiej, jak potrafiliśmy. Sami z mężem nie mieliśmy wyższego wykształcenia i przez to tak trudno było nam się odnaleźć na rynku pracy. Na korepetycje dla nich zawsze udawało nam się znaleźć pieniądze. Dzieci skończyły studia i poszły w świat. Mają dobre zawody i ich życie wygląda zupełnie inaczej niż kiedyś.
Lata ich dzieciństwa kojarzą mi się z ciągłym brakiem pieniędzy, pożyczaniem ich nawet na kupno sukienki córce na studniówkę. To dla mnie ciasnota, ciągłe obowiązki, ciągłe odmowy czegoś moim dzieciom, ich wstyd, ciągła gonitwa i stres o to, czy będzie jak zapłacić za obiady dzieci w szkole. Ciągłe pranie, hałas w domu, zmywanie, kombinowanie. Marazm.
Nadeszły lepsze dni
Dlatego, kiedy teraz słyszę, że pewnie tęsknię za tamtymi latami, odpowiadam: nie, nie tęsknię. Dużo bardziej wolę to, co mam teraz. Moje dzieci są dorosłe, mam już dwoje wnucząt. Co miesiąc przelewam na konto oszczędnościowe moim maluchom po 100 zł. Niewiele? Zgadzam się, ale kiedy moje dzieci były małe, nie mogłam przeznaczyć nawet połowy tego, żeby coś im kupić. I to nie raz w miesiącu.
Jeszcze jak moje najmłodsze dziecko było w liceum, skończyłam zaocznie studia. Nasza sytuacja finansowa poprawiała się w miarę, jak dzieci dorastały. Gdy były na studiach i zaczęły sobie dorabiać, odciążyły nas na tyle, że zaczęliśmy inwestować w mieszkanie. Mąż się odważył i założył małą firmę, która z czasem zaczęła mu przynosić dobre pieniądze.
Dziś, po tych wszystkich latach skrajnej biedy i walki o przetrwanie, zaczęliśmy żyć. Odkładamy pieniądze, kiedy trzeba to wspieramy finansowo nasze dzieci. Już dawno pospłacaliśmy wszystkie zadłużenia, a nawet dorobiliśmy się małego całorocznego domku w lesie. Trzy lata temu pierwszy raz pojechaliśmy z mężem na zagraniczne wakacje. Pierwszy raz lecieliśmy samolotem.
Chyba nie jestem złą matką?
Ostatnio usłyszałam, że jestem egoistką i materialistką, a tamte lata powinnam wspominać z uśmiechem na twarzy, bo moje dzieci drugi raz małe już nie będą. Że nowe ubrania, wycieczki i pieniądze są dla mnie ważniejsze, skoro bardziej mi odpowiada to, jak jest teraz.
Może gdybym przez te wszystkie lata nie musiała wykreślać dni w kalendarzu, które zostały do końca miesiąca, patrzeć jak moje dziecko płacze, bo po prostu nie mam za co zapłacić za jego wycieczkę szkolną czy wyprzedawać tego, co mieliśmy cenne żeby zapłacić za czynsz, to pewnie miałabym czas na to, żeby bardziej celebrować tamte chwile.
Mnie nie jest lepiej dlatego, że w końcu mogę się ubrać, pójść do teatru czy na kolację z mężem. Przez te wszystkie lata spotkało nas wiele upokorzeń, żyliśmy w permanentnym stresie. Nasze nazwisko regularnie widniało na klatce na liście osób, które zwlekają z opłatami, po latach dzieci wyznały, że przez naszą biedę rówieśnicy im dokuczali: śmiali się, że ojciec nie ma pracy, że samochód się rozpada, że nie płacimy za czynsz czy komitet rodzicielski. Jakimś dziwnym sposobem dzieci wiedzą wszystko, a przy tym nie znają słowa "litość". Naprawdę jest coś złego w tym, że cieszę się, że to już za nami?
Od redakcji
Nie można zaszufladkować kogoś jako "materialistę" czy "egoistę" dlatego, że w końcu, po latach poświęceń, zaczął wysuwać swoje potrzeby na pierwszy plan. Autorka listu minimalizowała je przez lata, co poskutkowało przewlekłym stresem. Pracowała, zajmowała się domem, wychowywała dzieci i mimo, że zarabiała pieniądze, całość przeznaczała na rodzinę.
Opisana sytuacja finansowa była bardzo zła, cierpiała na tym cała rodzina. Prawdopodobnie odbiło się to mocno na psychice zarówno dzieci, jak i rodziców. Nie ma nic dziwnego w tym, że autorka tekstu cieszy się, że te lata już minęły i jej rodzina w końcu zaczęła żyć na przyzwoitym poziomie. Jak widać dobrobyt rodziny wciąż jest dla niej priorytetową kwestią i nie ma w tym nic niewłaściwego.
Nie jest powiedziane też, że każdy ten okres dzieciństwa swoich pociech lubi, nawet jak ma pieniądze. Wiele osób uważa, że odkąd dzieci "są na swoim", mają ze sobą dużo lepszy kontakt, lubią się spotykać, lubią ze sobą rozmawiać i jak twierdzą, "w końcu" mają o czym. Tęsknota za pieluchami, zebraniami w szkołach i pilnowaniem prac domowych nie jest wyznacznikiem bycia dobrą lub złą matką.