logo
"Koleżanka córki skarży na nią na każdym kroku. Czy to normalne?" fot.Pexels
Reklama.

Papużki nierozłączki

Moja córeczka chodzi do przedszkola i ma tam przyjaciółkę, z którą są – a raczej były – jak prawdziwe papużki nierozłączki. Cieszyłam się, że mała nawiązała taką więź i szybko odnalazła się w przedszkolu – zwłaszcza że do tej pory odnosiłam wrażenie, że jest dosyć nieśmiała. Bałam się, że dzieci szybko się "poparują" i znajdą swoją paczkę, a moja córka zostanie na lodzie. Serce mi pękało, jak o tym myślałam.

Dlatego kiedy znalazła przyjaciółkę, odetchnęłam z ulgą. Dzięki temu mała też chętnie chodziła na zajęcia, nie było problemów z porannym zbieraniem się do przedszkola. Jednak nie ukrywam, że mimo wszystkich plusów, w pewnej chwili ta przyjaźń stała się dla mnie dosyć męcząca. Dziewczynki zawsze chciały wracać razem do domu, przez co nie raz ja albo druga mama musiałyśmy czekać na siebie nawzajem, chciały chodzić na te same zajęcia dodatkowe, siedzieć razem podczas zajęć. Trwało to miesiącami, aż do ostatniego tygodnia.

Odebrałam córkę z przedszkola i od razu zobaczyłam, że jest nie w humorze. Zaczęłam pytać, jak było, co robili przez cały dzień. Mała, choć zawsze była wesoła i rozpromieniona, tego dnia odpowiadała zdawkowo na moje pytania i miałam wrażenie, że unika patrzenia mi w oczy.

Zaniepokoiło mnie to. Gdy wróciłyśmy do domu dalej była taka markotna i nagle, z byle powodu – nawet już nie pamiętam dokładnie z jakiego – wybuchła płaczem. Jej reakcja była zupełnie nieadekwatna do sytuacji. Kiedy zaczęłam ją uspokajać, wykrzyczała, że płacze z innego powodu – przez swoją przedszkolną przyjaciółkę.

Skarżypyta na posterunku

Kiedy udało nam się opanować potok łez i żalu, dowiedziałam się, co się właściwie stało. Okazało się, że przyjaciółka mojej córki naskarżyła na nią wychowawczyni. Powód? Córka niechcący zrzuciła jej kredki na podłogę. A dokładniej nie zrzuciła, a same spadły, bo moje dziecko nierozważnie położyło je przy krawędzi blatu stolika.

Przyznam szczerze, że kompletnie nie wiedziałam, jak na to zareagować. Ta sytuacja wydała mi się kompletnie bezsensowna, jednak patrząc na reakcję mojego dziecka, na jej łzy, wiedziałam, że potraktowała to poważnie. I tak samo ja muszę do tego podejść.

Zaczęłyśmy więc o tym rozmawiać i wytłumaczyłam córce, że skoro nie zrobiła tego specjalnie, to przyjaciółka nie powinna na nią skarżyć. Bo właśnie o to rozchodziło się najbardziej – moja córka nigdy nie stwarza problemów, jest dosyć nieśmiała, widzę, że nie chce rzucać się w oczy nauczycielce. Może się jej poniekąd wstydzi? W każdym razie do tej pory nikt na nią nie skarżył, więc poczuła się tym upokorzona. Przestraszyła się, że zrobiła coś złego.

Historia zaczęła się powtarzać

Poradziłyśmy sobie z tamtym kryzysem, ale niestety na tym się nie skończyło i moja córka co chwile "była u pani". Jej przyjaciółka biegła do nauczycielki ze wszystkim: upuściła gumkę do ścierania, wybrudziła rękę farbą. Upadł jej kawałek bułki na podłogę. Ciągle coś. To dziecko kompletnie nie potrafiło odróżnić sytuacji, w której faktycznie powinno się poinformować o czymś wychowawczynię, a sytuacji, która jest normą.

Już szykowałam się do rozmowy z mamą tej dziewczynki, bo nie mogło tak być, że przez takie dokuczanie – bo jak inaczej to nazwać – moja córka ciągle chodziła przybita. Ale zanim zdążyłam to zrobić, okazało się, że to mama tej dziewczynki zgłosiła do wychowawczyni przy innych rodzicach fakt, że dzieci nazywają jej córkę... skarżypytą. Miała nawet gotową listę imion dzieci, które miały tak mówić. Nie mogłam w to uwierzyć.

Zrobiła się z tego mała afera. Nie zazdrościłam nauczycielce zadania, bo z jednej strony doskonale wiedziała, że to dziecko skarży na każdym kroku, a z drugiej strony nie można pozwolić na dokuczanie w klasie. Zwłaszcza że okazało się, że mama tej dziewczynki sama jej kazała "informować panią o wszystkim, co jej się nie spodoba". No to mała jej posłuchała i jak się okazało, mało co jej się podoba...

Oberwało się także nauczycielce. To młoda i sympatyczna dziewczyna, dzieci ją uwielbiają, więc tym bardziej było mi jej szkoda. Gdy zasugerowała mamie tej dziewczynki, że może warto jednak przeprowadzić z dzieckiem rozmowę na temat donoszenia na innych, tamta zaczęła straszyć ją dyrekcją.

Rodzice kontra rodzice

Finalnie w konflikt zaangażowali się wszyscy rodzice, a nieporozumienie urosło do jakichś niebotycznych rozmiarów. Okazało się, że przyjaciółka mojej córki skarżyła w zasadzie na każdego, ale dzieci różnie na to reagowały – niektóre się tym nie przejmowały, inne mniej lub bardziej brały do siebie. Ich rodzicom też się to nie podobało.

A co z bohaterką tego całego zamieszania? Niestety po tym, jak część rodziców stanęła w obronie "skarżypyty" a druga część rodziców w obronie dzieci, na które skarżyła, matka dziewczynki powiedziała "dość" i podobno ma przenieść ją do innego przedszkola. Ale najpierw, tak jak zapowiadała, złożyła na nauczycielkę skargę do dyrekcji. Mimo że nauczycielka nic złego nie zrobiła. Niedaleko pada jabłko od jabłoni?