Poszli. A dokładniej zawiozłam ich, bo za oknem wichura i strugi deszczu. Moi synowie poszli dziś w końcu do szkoły, jeden chętnie, drugi mniej. Wracając do domu słuchałam w radiu ministra Czarnka, który powiedział, że to była ostatnia anomalia w postaci zdalnego nauczania. I ja, panie profesorze, chcę panu wierzyć.
Reklama.
Reklama.
21 lutego wszyscy uczniowie szkół podstawowych i średnich, którzy skończyli już ferie - poszli do szkoły. W końcu stacjonarnie.
Szkoła to nie tylko edukacja, to miejsce na samodzielność, przyjaźnie, miłości, dramaty. Miejsce dzieci jest w szkole.
Od dziś aż do 24 czerwca chcemy codziennie słyszeć, jak nie chce im się iść. Żegnamy cię, zdalna edukacjo bez żalu.
Poprzedni rok dał nam popalić
Wszystkim, bo dzieci, zwłaszcza te starsze, do szkoły praktycznie nie chodziły. Jeden z moich synów w takim klimacie rozpoczął pierwszą, a drugi czwartą klasę. Doszliśmy do absurdu, że kiedy wreszcie w czerwcu poszli na trochę do placówki, nie znali kolegów, ani nauczycieli. Bo na Teamsach wyglądali jakoś inaczej.
Za każdym razem, kiedy na konferencjach prasowych ministrów pojawiał się wątek szkoły, rodzice zamierali. Bo w trwającym roku szkolnym, szkoły były to otwierane, to zamykane. Sami już nie wiedzieliśmy, czego potrzebujemy bardziej. Bezpieczeństwa w pandemii, czy nauki stacjonarnej. Ciężko było znaleźć złoty środek. Dziś, kiedy teoretycznie każdy uczeń może być zaszczepiony, nie ma powodu, aby szkoły zamykać.
Chcę wierzyć, że to prawda. Koniec przecież z kwarantannami z kontaktu. Sytuacja oczywiście może być jednostkowo gorsza. Kiedy dyrektor lub sanepid uznają, że w szkole jest ognisko zakażeń, mogą zamknąć oddział lub szkołę. Ale umówmy się, teraz już rzadziej będziemy tego doświadczać. Chcę w to wierzyć.
Uczniowie wrócili do szkolnych ław
I dobrze, bo dzieci potrzebują kontaktu z rówieśnikami. Potrzebują przestrzeni do przeżywania pierwszych miłości, do rozwiązywania konfliktów, doświadczania szkolnych dramatów. Potrzebują tego, żeby nauczyciel matematyki zajrzał im do zeszytu, żeby pani od plastyki mogła zerknąć im przez ramię, gdy szkicują martwą naturę i podpowiedziała, aby zerknąć na wazon pod innym kątem.
Cieszy mnie, jak i wielu innych rodziców, że mój 12-letni syn na WF-ie po prostu będzie biegał za piłką, zamiast oglądać filmy na YouTube o legendach sportu, że pójdzie na swoje zajęcia SI. Może przyniesie minusa za brak pracy domowej, może porwie spodnie w czasie wygłupów na przerwie.
Ba, jestem pewna, że nie raz da głośno wyraz swojemu niezadowoleniu, że musi wstać o 6.30, zamiast 7.40 i założyć spodnie przed lekcjami. Ale czuję lekką ekscytację, mrowienie w piętach nawet, bo ja bardzo chcę wierzyć, że drugie półrocze będzie bliżej normalności. Nie tylko dla dzieci. Dla nas również.
Ta cisza cieszy
Rano zadzwoniła do mnie koleżanka. - Słyszysz? - zapytała. - Ale co mam słyszeć?
- dopytywałam. - To cisza, odwykłam już. Dzieciaki poszły do szkoły, a ja zrobiłam kawę i włączyłam komputer, od ponad godziny nikt nic ode mnie nie chciał, internet działa z normalną prędkością, a ja mogę po prostu zająć się pracą - powiedziała. Trochę jej zazdroszczę, bo mój przedszkolak został w domu przez katar, ale wiem, że najdalej w przyszłym tygodniu też usłyszę ciszę.
I to nie chodzi o to, że nie lubimy naszych dzieci, przeciwnie, kochamy je i dlatego wiemy, jak ważne jest to, aby chodziły do szkoły. Nie chodzi tylko o edukację, kontakty dziecka z rówieśnikami czy nasz komfort pracy. Związek rodzic-dziecko, podobnie jak każdy inny potrzebuje też czasu oddzielnie. Dzieci bez rodziców za ścianą uczą się samodzielności, nawiązują przyjaźnie, przeżywają przygody.
Dzieci w szkole są na swoim miejscu i mam nadzieję, że aż do 24 czerwca, kiedy nastąpi zakończenie roku szkolnego, codziennie będę musiała szykować drugie śniadania i słuchać, jak bardzo nie chce im się iść do szkoły.