Wracają z przedszkola na cukrowym haju. Reakcja dyrektorki woła o pomstę do nieba
List do redakcji
21 lutego 2022, 10:46·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 21 lutego 2022, 10:46
Makaron z cukrem, naleśniki, przesłodzone do granic jakiejkolwiek możliwości napoje – tak wygląda jadłospis mojej córki w przedszkolu. Dzieci dostają tam do jedzenia wszystko to, czego my dorośli już staramy się nie jeść i nie pić. Interwencje u dyrekcji nic nie dają.
Reklama.
Reklama.
Cukier? Nie, dziękuję
Staram się nie dawać mojej córce cukru – nigdy go nie dodaję podczas gotowania, z kolei o istnieniu sklepowych słodyczy moje dziecko dowiedziało się niedawno. Niektóre mamy mogą pomyśleć, że przesadzam albo, tak jak słyszałam już od rodziny mojego męża, trzymam dziecko na smyczy. Ale ja po prostu nie chcę, żeby psuły jej się zęby i nie chcę, żeby od tych słodyczy się uzależniła. Wierzę w to, że zdrowe nawyki budujemy u dziecka już od najmłodszych lat i jeśli nie będę jej dawała batoników i czekoladek teraz, to nie będzie po nie sięgała w przyszłości. Wyjdzie jej to tylko na zdrowie.
Dlatego kompletnie nie podoba mi się to, co moja córka dostaje do jedzenia w przedszkolu. Oczywiście dziecko się nie skarży, bo cukier smakuje każdemu, więc je te posiłki z wielkim apetytem. Mimo to nie chcę, żeby podstawą jej diety nagle stał się makaron z cukrem i inne przesłodzone kompoty. Podczas gdy ja w domu daje jej do picia tylko herbatki, czasem soki ze świeżych owoców i czystą wodę.
Dzieci na śmieciowej diecie
Interweniowałam w tej sprawie w przedszkolu mojej córki już kilka razy. Kiedy przed świętami przyniosła do domu "prezent" złożony w dużej mierze z cukierków, batonów i jakichś żelków, przymknęłam na to oko, dałam jej spróbować i resztę po prostu zabrałam.
Ale nie podobało mi się to, że przedszkole postawiło rodziców w takiej sytuacji – napakowali dzieciom słodyczy do prezentowych torebek i stworzyli sytuację, w której albo pozwolimy dzieciom najeść się śmieci, albo narazimy się na wrzask i płacz, zabierając im to.
Gdyby to była jednorazowa sytuacja, to nie miałabym z tym problemu. Jednak obiady w przedszkolu mojego dziecka to jakiś żart. Dzieciaki ciągle jedzą jakieś słodkie naleśniki, makaron z cukrem, piją słodkie kompoty. Czasami mam wrażenie, że maluchy dostają takie jedzenie, bo wtedy jest większa szansa, że wszystko zjedzą i obędzie się bez marudzenia. Tylko czy to na pewno jest miarodajne? Truć dzieci, żeby wychowawcy mieli łatwiej?
Przedszkole nie jest od żywienia dzieci
Odkąd moja córka chodzi do przedszkola zauważyłam w jej zachowaniu wyraźną zmianę. Jest w domu mniej spokojna, bardziej marudna, płaczliwa. Wcześniej nie miałyśmy tego problemu, dlatego pierwsze, co mi przyszło do głowy, to... cukier. Mało tego, coraz częściej nie chce jeść moich posiłków, bo woli te przedszkolne. No jasne, w końcu tam wszystko ma przeładowane cukrem do granic możliwości. Wierzę, ze dziecku smakuje to bardziej niż warzywa i ryba.
Pewnego dnia miarka się przebrała, bo moja córka wróciła do domu z bólem brzucha. Na pytanie, co jadła, dostałam obraz pełnego menu przedszkolaków. Zero warzy, zero owoców, za to wszystko lepkie od cukru. Na śniadanie, obiad i podwieczorek. Tylko cukier, cukier, cukier! Słodki makaron, słodkie naleśniki, słodka bułka, kisiel, pierogi z serem i cukrem – mnie brzuch rozbolał od samego słuchania.
Po którejś wizycie u dyrektorki w tej sprawie i obietnicach, że przyjrzy się problemowi, jej finalna postawa po prostu mnie zamurowała. Powiedziała, że w niejednym przedszkolu jest gorzej, bo dzieciom podają... parówki z ketchupem. Na argument, że to nie jest żaden luksus, żeby te posiłki były wartościowe, a nie śmieciowe, odparła, że "przedszkole jest od dożywiania, a nie żywienia dzieci". Przecież to jakiś absurd! Moje dziecko spędza tam większość dnia i później w domu jemy w zasadzie tylko późny obiad i bardzo małą kolację.
"Proszę znaleźć przedszkole z obiadami, które będą pani bardziej odpowiadały. Inni rodzice się nie skarżą" – powiedziała na koniec. I dokładnie tak też zrobiłam. Te ich obiadki i śniadanka tak mnie przeraziły, że zabrałam córkę z przedszkola i przez jakiś czas, dopóki nie znajdę odpowiedzialnej placówki, zostanie w domu z nianią. Nie będę truć swojego dziecka dla wygody pań z przedszkola.