– Wiem, że nie ma problemów z nauką i mógłby ćwiczyć sam, ale miałby wtedy za dużo laby. Po szkole ma iść na korepetycje, żeby nauczyciel miał szansę go jeszcze docisnąć. Sam nauczy się na czwórkę z plusem, czasem piątkę. A to w takiej szkole nie sukces – wyznała mama, której syn chodził do mnie na korepetycje. W swoim przekonaniu nie jest sama. Nie chce, żeby jej syn był dobry, ma być najlepszy. Przynajmniej na papierze. Dlatego korepetycje są tak ważne.
Uczniowie z "dobrych szkół" korzystają z korepetycji nawet kilka razy w tygodniu mimo braku problemów z nauką.
Rodzice stosują hybrydowy model edukacji - nauka w szkole jest równie ważna, co nauka na korepetycjach.
Ceny korepetycji doszły do horrendalnych stawek, nauczyciele wyceniają godzinną lekcje nawet na 300 złotych.
Im lepsza szkoła, tym więcej korepetycji
Na jednej z grup poświęconych edukacji natknęłam się na wątek korepetycji, a dokładnie tego, że polskie szkoły powoli zamieniają się w wylęgarnie ich małych klientów.
Jeden z komentujących próbował przekonywać, że dzisiaj z korepetycji korzystają uczniowie z problemami z nauką, z małych wiejskich szkół, którzy nie mogą liczyć na wysoki poziom nauczania na lekcji. Nie mogę się z tym zgodzić. Im lepsza szkoła, tym więcej godzin nauki po lekcjach ma w planie uczeń. A wszystko dzięki swoim rodzicom.
Wielu z nich przyjęło za zupełnie naturalny hybrydowy model edukacji swoich dzieci. Nie chodzi jednak o naukę online i stacjonarną. Chodzi o regularne korepetycje, które nie są jednorazowym wypełnieniem braków w nauce, a stały się raczej drugą równoległą ścieżką edukacyjną dla ich dzieci.
Tak jakby placówki oświaty same w sobie nie były miejscem, w którym dzieci mają posiąść pełną edukację. Mogą jej liznąć, poznać temat, ale rozwiną go dopiero na prywatnych lekcjach, na których nauczycielowi (innemu niż na lekcji) ich rodzice zapłacą za godzinę.
Rodzice chcą mieć najlepszego ucznia
A z doświadczenia mojego i wielu nauczycieli wynika jednak, że uczniowie, którzy z korepetycji korzystają kilka razy w tygodniu (lub nawet codziennie!) to zazwyczaj dzieci, które nie mają większych problemów w nauce. Chodzą do prywatnych szkół lub publicznych placówek, które w rankingach plasują się dość wysoko.
Uczą się dobrze, ale nie najlepiej. A ich rodzice nie dają im taryfy ulgowej. – Byle czwórka to wstyd na świadectwie – usłyszałam od jednej z mam, której syn-maturzysta chodził do mnie na korepetycje. Próbowała wymusić na mnie zapewnienie, że po lekcji ze mną rozprawkę napisze piątkę.
Było to dla niej kluczowe, bo ze średniej na półrocze wychodziło mu 4/5. Znał zasady pisania rozprawek, nawet na bieżąco czytał lektury, miał dość lekkie pióro i po pół roku pracy z nim byłam naprawdę spokojna o jego maturę. Próbowałam to wyjaśnić jego mamie.
– Ale na świadectwie będzie wyraźnie – albo 4 albo 5. Nikt nie będzie wiedział, czy on umie pisać rozprawkę czy nie – wytłumaczyła mi.
Jak to nikt? On będzie! Jego matka będzie, nawet jego nauczycielka, skoro czyta jego wypracowania. Ale jakie znaczenie ma realna wiedza ucznia? Wielu rodziców tak ciężko zapadło na znaną chorobę polskiego systemu edukacji pod nazwą ocenoza, że nie są w stanie myśleć poza ramami tabelek ocen ze szkolnego dziennika.
Im lepsza szkoła, tym gorzej
Czasami naciskają rodzice, czasami wymagania stawia szkoła. Magdalena, znajoma maturzystka jeszcze rok temu chodziła do jednego z "najlepszych warszawskich liceum". I w klasie maturalnej musiała... zmienić szkołę.
Nie miała większych problemów z nauką, ale chciała dodatkowo pisać maturę z biologii. Profesor wyjaśniła jej, że nie zgadza się na jej przystąpienie do matury z tego przedmiotu.
– Wyjaśniła, że zaniżę poziom, bo ona wie, że nie napiszę na 80-90 proc. a mniej być nie może, bo nie będzie słuchała, że szkoła przez jej podopiecznych spada w rankingu. U mnie cała klasa od pierwszego roku brała korepetycje, niektórzy z przedmiotów maturalnych, inni prawie ze wszystkiego. Matura maturą, ale świadectwo całe miało być z wyróżnieniem – wyjaśnia.
Ostatecznie dziewczyna zmieniła szkołę, na taką, w której mogła napisać maturę z biologii. Napisała na 92 procent. I dostała się na studia, które wybrała.
Korepetycje dla najbogatszych
O tym, że na regularne korepetycje decydują się dzieci z tak zwanych "dobrych szkół" świadczy także fakt, że ceny lekcji dochodzą do horrendalnych stawek, o czym ostatnio w Na Temat pisała Katarzyna Zuchowicz.
"Ceny poszybowały, również tu inflacja zrobiła swoje. Ale też pandemia i zdalne nauczanie zostawiły swój wielki ślad. [...] Wszyscy wokół mówią, jakie w tym czasie oblężenie przeżywali korepetytorzy. I jakie przeżywają cały czas. Takich, do których nie sposób się dostać, nie brakuje, choć ceny mają jak z kosmosu" – zauważyła, analizując stawki za korepetycje z poszczególnych przedmiotów na różnych poziomach edukacji.
Jeszcze 2 lata temu ceny w moim mieście – oddalonym o 50 kilometrów od Warszawy Sochaczewie – sięgały około 40-60 złotych za godzinę. Najtańszy był język polski, wyżej języki obce, zdarzali się nauczyciele z wieloletnim stażem, którzy za godzinę matematyki proponowali stawkę 70 złotych.
Dzisiaj ceny zaczynają się od 70/80 złotych za godzinę, co nie oznacza, że na tym poziomie cenowym znajdziemy kompetentnych nauczycieli, którzy będą mieli jeszcze czas, by nas przyjąć.
Ale te ceny są tylko "miejscowe". Stawki w dużych miastach dochodzą do 100, 150, a nawet 300 złotych za godzinę. Poza tym korepetycji można udzielać online, a wtedy nikt nie będzie stawki zaniżał, by dostosować jej do zarobków panujących we własnym mieście.
Jak to możliwe, że stawki za lekcje sięgają tak wysokich kwot? Inflancja obejmuje każdą dziedzinę życia, a na korepetycje chętnych nie brakuje. Pandemia pokazała uczniom i rodzicom, jak trudna jest nauka bez wsparcia nauczyciela. A wiele z nich rezygnuje ze słabo płatnej pracy w szkole, by na korepetycjach zarobić godne pieniądze w warunkach na własnych zasadach.
Szkoła spełniła chyba jednak swoje zadanie edukacyjne i wychowawcze. Przekonała rodziców, że wiedza jest na wagę złota. Szkoda tylko, że ta poza lekcjami i ta widoczna głównie na świadectwie.