Psychologowie nazywają to przemocą, ja czasem na refleksje. Stosuję z chłopakiem ciche dni
List czytelniczki
07 stycznia 2022, 15:01·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 07 stycznia 2022, 15:01
Powiedziałam koleżance, że na razie nie rozmawiam z moim facetem. Zrobiła zaskoczoną minę i powiedziała, że "nie wiedziała, że jest aż tak poważnie". Była pewna, że nasza przyszłość wisi na włosku. W końcu "ciche dni to najgorsze, co możecie zrobić w związku". Ja tak nie uważam. Dla mnie ciche dni są czasem na refleksje i jedynym sposobem na zgodę.
Reklama.
List do redakcji
Ostatnio przeczytałam w jakimś artykule, że ciche dni można nazwać nawet przemocą psychiczną wobec partnera. "Odtrącanie, ucinanie kontaktu, nieodpowiadanie na próby rozmowy mogą być dla partnera równie bolesne, co bezpośrednia przemoc słowna". Serio? Ale co jest alternatywą? Włoska awantura z rzucaniem się talerzami i wymyślnymi wyzwiskami? To nie w moim stylu.
Nie chcę powiedzieć, że stosuję ciche dni regularnie, bo źle chyba jest powiedzieć, że kłócę się z partnerem regularnie. Ale gdy emocje sięgają zenitu i widzę, że jedyne, co mamy ochotę robić, to skakać sobie do gardeł, po prostu mówię "koniec". I wam też to radzę. Ale według konkretnych metod!
Ciche dni w związku — moja metoda
Nie radzę wam w czasie kłótni używać słów "przesadzasz, czepiasz się, wymyślasz", jeśli chcecie jeszcze kiedykolwiek odzywać się do siebie nawet po cichych dniach.
Nie radzę też cichego okresu rozpoczynać od trzaśnięcia drzwiami bez poinformowania partnera, gdzie wychodzicie i kiedy będziecie. Podobnie jest z wyłączaniem telefonu i nieodpowiadaniem na SMS-y.
Jeśli mogę myśleć o cichych dniach jak o metodzie znęcania się nad partnerem, to zdecydowanie byłoby nim nieodpowiadanie na jego telefony, tak jakbyśmy postanowili po jednej kłótni na zawsze wyrzucić go z życia.
Próba wyjścia ukradkiem ze spakowaną walizką to także zły pomysł. Nie chodzi także o zakończenie dyskusji słowami "nienawidzę Cię, mam Cię dość, to koniec", których potem będziecie żałować, niezależnie od tego, jak potoczy się wasza relacja.
I to jest właśnie dla mnie sens cichych dni! Urządzamy je po to, by nie powiedzieć w kłótni czegoś, czego będziemy żałować, czegoś, czego wcale nie myślimy, czegoś, co będzie bolało naszego partnera nawet długo po tym, gdy zapomni, jaki był powód samej sprzeczki.
Sposób na związkową burzę
Jestem osobą, która szybko wybucha i w kłótni strzela pociskami trochę na oślep. Nauczyłam się, że gdy przeczuwam wybuch, mówię partnerowi grzecznie: "kończymy". Robię to nie po to, żeby go ukarać, ale gdy wiem, że nie walczymy już na argumenty, a na to, kto kogo mocniej zrani.
Kto więcej wypomni, zarzuci, zaatakuje. I tak rozpoczyna się cichy czas, który nie może także trwać za długo. Dlaczego? Chodzi o to, by pozwolić opaść emocjom, ale nie uczuciu, się wychłodzić. Dlatego może zamiast ciche dni, mówmy "cichy okres".
To dla mnie moment, w którym po pierwsze chcę ochłonąć, chwilę nie zastanawiać się nad problemem, a uspokoić siebie.
Po drugie, zastanowić się po kolei, co doprowadziło do takiej sytuacji i czemu jestem aż tak zdenerwowana.
Po trzecie i najważniejsze — pomyśleć, jak się pogodzić i nie doprowadzić do takiej sytuacji znowu.
Wiem, że wiele osób nie rozumie tej metody. Koleżanki tłumaczą mi, że po kłótni z facetem i tak zasypiają w jednym łóżku, jedzą razem śniadanie, wychodzą na wcześniej umówioną imprezę. W międzyczasie fukają na siebie, odpowiadają półsłówkami, grają, żeby przed znajomymi nie pokazać, że coś jest nie tak.
Wolę szczerą metodę ciszy niż szybkiej, nieprzemyślanej zgody, gdy złe emocje wrócą do was szybciej niż myślicie. I wam też ją polecam.