Chodziła kilka tygodni z obumarłą ciążą. Wstrząsające, jak potraktowano ją w szpitalu
Iza Orlicz
10 listopada 2021, 14:30·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 10 listopada 2021, 14:30
Po tragicznej śmierci pani Izabeli z Pszczyny, która zmarła na sepsę, będąc w 22 tygodniu ciąży, coraz więcej kobiet opisuje swoje dramatyczne przypadki. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który zaostrzył ustawę antyaborcyjną, sprawił, że ciężarne kobiety są jeszcze w trudniejszej sytuacji, a wcześniej też dochodziło do wstrząsających sytuacji.
Reklama.
Sytuacja ciężarnych kobiet po wyroku TK zaostrzającym prawo antyaborcyjne bardzo się pogorszyła.
Wcześniej jednak też odstawaliśmy od norm cywilizowanego świata, o czym przekonała się kobieta, która kilka tygodni chodziła z obumarłą ciążą.
Jej historia pokazuje, że ciężarna kobieta może znaleźć się w potrzasku - po jej stronie nie stoi ani prawo, a często nie może też liczyć na wsparcie lekarzy.
Swoją historię zdecydowała się opowiedzieć Anna Ochab-Marcinek, naukowczyni. Gdy cała Polska dowiedziała się o tragicznej śmierci pani Izy, która zmarła na sepsę, bo lekarze czekali na obumarcie płodu (najprawdopodobniej z obawy przed konsekwencjami, związanymi z wyrokiem TK), Anna Ochab-Marcinek zamieściła post w swoich mediach społecznościowych.
Chodziłam z obumarłą ciążą
"Jakiś czas temu, przed pandemią, miałam przerwanie obumarłej ciąży. A i tak lekarz w klinice in vitro podczas kontroli USG z jakiegoś powodu nie powiedział, że jest obumarła. W efekcie chodziłam z obumarłą ciążą jeszcze kilka tygodni. Inny lekarz to wykrył i powiedział, że tamten powinien był widzieć.
Szpital, w którym indukowano poronienie, był obwieszony oprawnymi w ramki błogosławieństwami kolejnych papieży. Psycholog szpitalna na informację o in vitro powiedziała mi: "Zarodki, zarodki, zarodki, zarodki, a jakby pani wzięła chłopa na wakacje i zrobilibyście sobie dziecko normalnie?" – pisze w swoim poście Anna Ochab-Marcinek.
Dalsza część jej wpisu jest równie dramatyczna i pokazuje, że po stronie kobiet nie stoją ani politycy, którzy wciąż zaostrzają prawo, narażając nas na utratę zdrowia i życia, ani też często personel medyczny, na którego wsparcie liczą ciężarne w tak trudnych sytuacjach.
"Podczas podawania tabletek poronnych pielęgniarka powiedziała: "Ale wie pani, że te tabletki są używane też w celach... takich... kryminalnych?" Nie wiem, czy mówiła to, co myślała, czy może chciała mi dać do zrozumienia, jakim preparatem w razie czego przerywa się ciążę? (…)
P.S. W szpitalu nie powiedzieli mi, że przed zabiegiem z usypianiem mam nic nie jeść i nie pić, a potem mieli do mnie pretensje. Salowa przyniosła mi śniadanie. Specjalnie pytałam, czy mam je jeść. Ona na to, że nic jej nie wiadomo, żeby nie. Na wszelki wypadek wypiłam tylko herbatę.
Przyszła pielęgniarka i mówi, że przecież nie miałam nic pić, bo w znieczuleniu ogólnym można się zachłysnąć treścią żołądkową. "Dlaczego nikt mi nie powiedział?" "Trzeba było przyjść i zapytać." "Jak mam przyjść i zapytać, skoro leżę z bólem przypięta do kroplówki?"
Pielęgniarka widzi pacjentkę z bardzo bolesnymi skurczami przy indukowanym poronieniu i jeszcze oczekuje, że pacjentce przyjdzie do głowy chodzić na drugi koniec oddziału pytać, czy może napić się herbaty przyniesionej przez salową! To też opisałam w skardze do dyrekcji szpitala”.
Czy było zagrożenie sepsą?
Anna Ochab-Marcinek w rozmowie z Mamadu przyznaje, że wspomnienia z tamtej sytuacji wywołują w niej wciąż wiele trudnych emocji.
– Tkanki pozostałe po ciąży zostały wysłane do badania histopatologicznego, które wykazało m.in. martwicę i ropny naciek zapalny. Nie znam się na tym, czy ciąża, która obumarła w tak wczesnym stadium też grozi sepsą. Ale wydaje mi się, że noszenie w macicy przez kilka tygodni takich tkanek nie było zdrowe.
Takie przypuszczenia miałam już wtedy, gdy dowiedziałam się o obumarciu ciąży – mówi nam Anna Ochab-Marcinek i przyznaje, że dla kobiet takie sytuacje nie są bez wpływu na ich zdrowie psychiczne.
– Opisane przeze mnie wydarzenia przeżyłam z pozoru spokojnie. Jednak mam taką właściwość, że w sytuacjach ekstremalnych moje emocje chowają się "w tyle głowy", ujawniają się stopniowo dopiero później.
Jak bardzo to wszystko obciążyło mnie psychicznie pokazuje fakt, że przez dwa lata nie miałam siły mówić o tych doświadczeniach publicznie, choć zdawałam sobie od początku sprawę, że to nadaje się do mediów. Po pewnym czasie powiedziałam o sprawie niektórym znajomym.
Dopiero po dwóch latach napisałam o tych doświadczeniach w mediach społecznościowych – mówi Anna Ochab-Marcinek i dodaje, że to nie sam fakt utraty ciąży był dla niej traumatyczny, bo jest naukowcem i wie, jak działa biologia.
Sytuacja kobiet pogorszyła się
– Wiedziałam z wcześniejszych prób in vitro, że moje ciąże mogą się nie udać. Natomiast traumatyczna była dla mnie cała ta ludzka otoczka wokół mojej utraty ciąży. Zarówno zbyt późne wykrycie, jak i zachowanie personelu w szpitalu. Psycholog szpitalna była skrajnie niekompetentna. Co do całości sytuacji moje odczucie jest takie, że zbyt wiele rzeczy, które mogły pójść źle, poszło źle – mówi Anna Ochab-Marcinek.
W związku z tym, co się wydarzyło, napisała skargę do szpitala. Ze Szpitala Specjalistycznego "Inflancka” w Warszawie otrzymała tylko lakoniczną odpowiedź, że wszczęli postępowanie wyjaśniające i jest im "przykro, że doświadczyła niesatysfakcjonującej opieki i wsparcia. (…). Staramy się zatrudniać pracowników o wysokich kwalifikacjach zawodowych i jednocześnie o wysokim stopniu empatii. Niestety nie zawsze idzie to w parze. (…). W swoich działaniach czynimy wszystko, by każda pacjentka korzystająca z naszych usług czuła się bezpiecznie i godnie (…)”.
Anna Ochab-Marcinek przyznaje, że ma wrażenie, iż dostała po prostu standardową odpowiedź na wszelkie typy skarg, jakie pacjentki kierują do szpitala.
Na moje pytanie, czy teraz po wyroku TK znalazły się w potrzasku, bo z jednej strony jest ustawa zaostrzająca prawo antyaborcyjne, a z drugiej lekarze, którzy często twierdzą, że w tej sytuacji mają związane ręce, pani Anna odpowiada wprost:
– Wydarzenia, które opisałam miały miejsce jeszcze przed tym orzeczeniem, w roku 2018. Już wtedy personel medyczny robił na mnie wrażenie dmuchającego na zimne, żeby nie wejść w konflikt z prawem o zakazie przerywania ciąży.
Wystrój szpitala, te ramki w hallu z błogosławieństwami papieży i zachowanie części personelu sugerowały mi, że bądź z prywatnego poczucia misji religijnej, bądź z politycznej poprawności mają tam miejsce starania, by dostosować wykonywanie pracy medycznej i psychologicznej do norm kościoła katolickiego.
Po orzeczeniu z 2020 roku sytuacja kobiet potrzebujących pomocy medycznej zgodnej ze standardami cywilizowanego świata z pewnością jeszcze się pogorszyła - mówi Anna Ochab-Marcinek.