Czy widziałeś swoje dziecko, jak przegląda od niechcenia podręcznik w weekend? Czy gdy powiedziało, że ma zadane 3 i 4 zadanie ze strony 123 w podręczniku z historii, przyjąłeś informację i pomogłeś w pracy domowej, czy od razu rzuciłeś się, żeby sprawdzić w Librusie zgodność słów dziecka z zapisem nauczyciela przedmiotu? No właśnie, coś chyba poszło w tym nauczaniu nie tak.
Mam takie wrażenie, że współczesna szkoła zwolniła uczniów z myślenia o nauce.
Dziwię się, że w dobie, gdy każde dziecko ma internet w komórce, nie ma czasem w rodzicach i dzieciach chęci do dowiedzenia się więcej.
Librus przez swoją, często suchą, wyrywkową, formę podkręca konflikt pomiędzy rodzicami a nauczycielami.
Po raz kolejny nie wziął podręcznika ze szkoły na weekend. Po raz kolejny nie pamięta, kiedy i z czego jest sprawdzian, najlepiej, żeby rodzic sprawdził w Librusie. Tak, to wypracowanie, jest, ale nie pamięta na ile słów. O, pani nie wpisała do Librusa, ale on nie pamięta. To może lepiej go nie pisać? No jak to "czemu nie zapytał"? Bo akurat jakoś tak, nie wpadł na to.
Mam takie wrażenie, że współczesna szkoła zwolniła uczniów z myślenia o nauce. Nie z odrabiania lekcji, czy uczenia się na sprawdziany. To akurat jest jasne, bo trzeba klepać oceny do dziennika. Raczej, że uczniowie, ale i rodzice, zostali zwolnieni z bycia skupionym. Uczniowie nie muszą pamiętać o pracy domowej, bo zapisana została w Librusie, nie wiedzą, jaki jest temat wypracowania, bo został zapisany w systemie, nie kojarzą, kiedy jest jakiś sprawdzian, bo przecież rodzic zaglądający do Librusa im przypomni.
Ich podręczniki leżą w szkole, więc nikt nie czuje potrzeby, żeby z ciekawości przejrzeć kilka tematów do przodu, czy jeszcze raz przeczytać temat, który był przerabiany na lekcji.
Czy ktoś tu się jeszcze uczy?
Gdy opisałam swoje przemyślenia na grupie dla nauczycieli, niektórzy pisali, że wieje im idealizmem. Moja uwaga, że nauka to proces ciągły, a nie ograniczony do godzin lekcyjnych, spotkał się z opisem "jesteś naiwna, że ktoś chce się uczyć cały czas".
Moim zdaniem Librus i podręczniki w szkołach zniechęciły uczniów i rodziców do uczenia się i starania. Obie grupy weszły w tryb korporacji. Dzieci wychodzą ze szkoły i zapominają o książkach, podręczniki zostają "tam". Z kolei rodzice śledzą pilnie Librusa, ale po odhaczeniu wszystkich zadań, zamykają komputer i obowiązki szkolne dziecka znikają z ich radaru. Nauka znika. Brakuje mi traktowania nauki jako wartości, a nie projektu do zrealizowania.
- Myślę, że to trochę podrasowana myśl. To nie technologia jest winna, a brak chęci - napisała mi jedna z nauczycielek, choć nie wskazała, komu tych chęci brakuje. Nauczycielom? Uczniom? Ich rodzicom?
Inna nauczycielka mi napisała, że to zależy od ucznia. Są tacy, którzy chcą się uczyć i system tego pragnienia ich nie pozbawił, a są tacy, dla których odklepywanie zadań jest wygodne.
Być może ja byłam kujonem? Stos podręczników na biurku zawsze wyzwalał we mnie dreszczyk wiedzy. Nie byłam uczennicą wzorową, ale lubiłam weekendowe przeglądanie książek. Były tam działy, które interesowały mnie bardziej i z chęcią poszerzałam na ich temat moją wiedzę. Były takie, które wiedziałam, że będą nudą na lekcji.
Dziwię się, że w dobie, gdy każde dziecko ma internet w komórce, nie ma czasem w rodzicach i dzieciach chęci do dowiedzenia się więcej. Szukają w sieci rozwiązań konkretnych zadań, zamiast trochę okrężną drogą szukać zrozumienia.
Widzę pewien problem w tym, że uczniowie nie muszą niczego pamiętać. Co przynieść na lekcje, jakie zadania odrobić, jakie zaliczenia na nich czekają w tym tygodniu. Jest to, owszem, uwolnienie pamięci na inne rzeczy, ale jakie te rzeczy są? Czy trening pamięci został wyparty przez naukę innych wartościowych zagadnień?
Librus samo zło
Nauczyciele mówią, że z i ich perspektywy dziennik elektroniczny, który miał zadanie wspomóc pedagogów, uczniów oraz rodziców w komunikacji, stał się niejednokrotnie dodatkowym batem zapędzającym do stereotypowego zakuwania.
Dr Łukasz Srokowski, socjolog i założyciel Navigo Wrocław - Autorskiej Szkoły Podstawowej, powiedział:
- Podręczniki są jednym z większych problemów naszego systemu edukacji. To one są odpowiedzialne za tak często wypowiadane zdanie „podstawa programowa jest przeładowana”. Jego zdaniem mylone są pojęcia "podstawa programowa" i "program nauczania". Podstawa to to, co uczniowie powinni potrafić, a program to już konkretny plan działania. Podręczniki są takimi „gotowymi” planami, często znacznie szerszymi niż sama podstawa, obejmującymi wiele faktów i treści, których w podstawie nie ma. I nauczyciel, realizując podręcznik, czuje frustrację, że nie mieści się w czasie z materiałem, a uczniowie z kolei są przeładowani i przemęczeni.
- Z jednej strony ułatwia komunikację, a z drugiej ogranicza zaufanie pomiędzy nauczycielami a rodzicami. Wcześniej, zanim nauczyciele kontaktowali się z rodzicami na temat kłopotów dziecka w szkole, próbowali sami załagodzić sytuację. Teraz od razu rodzice dostają, niestety, suchy komunikat dotyczący zachowania dziecka. Albo rodzic widzi jakąś ocenę, nie zna kontekstu, nie wie, z czego wynika, ale już buduje w sobie emocje, które następnie oddziałują i na nauczyciela i na dziecko - tłumaczy Srokowski.
Uważa, że "w tej komunikacji brakuje wielu informacji, które antagonizują nauczycieli i rodziców. Obie grupy nie mając danych o całej sytuacji, zaczynają się denerwować, tworzyć stereotypy na swój temat i budują się między nimi niepotrzebne mury".
- To taki hejt wzmacniany przez obawy, lęki i oczekiwania wobec dziecka. Dorośli ludzie często lepiej radzą sobie ze zwykłym hejtem, niż tym, co postrzegają jako krytykę własnych dzieci - mówi socjolog.
Izolacja winna niechęci do nauki
"W szkołach, pośród uczniów od pewnego czasu widać rosnącą niechęć do nauki, braku szacunku dla szkoły, nauczycieli oraz wartości. Szkoła stała się obowiązkowym miejscem spotkań dla uczniów i dla rodziców podczas zebrań" - napisał do mnie Mariusz Wojciński, nauczyciel wyróżniony Global Teacher Awards ze szkoły integracyjnej z Inowrocławia.
Po dyskusji w pokoju nauczycielskim doszli z innymi pedagogami do wniosków, że z jednej strony rodzice nakazują swoim dzieciom naukę i uczęszczanie do szkoły, a z drugiej nie dają im wsparcia w pokonywaniu trudności.
Jeżeli dziecko wraca ze szkoły z tekstem, że nie umie - to wina nauczyciela i niech on się weźmie do roboty i nauczy. "Często rodzice nie widzą obowiązku pracy w domu, bo od czego jest szkoła".
Nauczyciele z Inowrocławia wskazują, że nauczanie zdalne, izolacja w domach zniechęciły dzieciaki do nauki. W wielu przypadkach taki system nauki był czasem błogiego lenistwa. Można było bezkarnie zaspać na zajęcia, z różnych przyczyn (wykluczając tutaj sytuacje rodzinne, warunki domowe itp.) nie włączyć kamerki. Dodatkowo w domu cisza i spokój - rodzice w pracy, więc siedząc przed konsolą, dzieci miały włączone aplikacje z lekcją, a obok grały w gry i udawały obecność. I pokłosie tych zachowań widać jeszcze w szkolnych ławkach.
Powtórzę więc moje pytanie: Czy ktoś tu chce jeszcze (się) uczyć?