"W dziwnym kierunku zmierza ten świat, w którym na radość dziecka patrzy się, jak na coś nieodpowiedniego" - zaczyna swój list Nikola. Kobieta urodziła drugie dziecko w marcu 2020 roku, jak sama pisze "na początku pandemicznego cyrku". Dziś stara się nadrabiać stracony czas i pokazywać synowi, jak najwięcej "normalności".
Wyjście z dzieckiem do kawiarni skończyło się dla Nikoli niemiłym incydentem.
Inni goście lokalu byli oburzeni, że dziecko zachowuje się zbyt głośno przy posiłku.
Czy w przestrzeni publicznej jest miejsce dla młodych matek?
Wychodzimy z dziećmi
Nikola przyznaje, że stara się najczęściej jak to możliwe zabierać dzieci do restauracji, kawiarni, sal zabaw i w inne miejsca publiczne. Bo o i ile 8-letnia córka pamięta, jak wyglądało życie przed pandemią, tak półtoraroczny syn nie zna tamtej rzeczywistości.
"Chciałabym uniknąć sytuacji, w której wychodzimy pierwszy raz na miasto z trzyletnim dzieckiem. Przecież on wcale nie umiałby się zachować. Dziś jest wesołym energicznym i ciekawym świata chłopcem i chętnie korzystamy z tej jego ciekawości, pokazując mu świat" - czytamy w liście.
Kobieta dodaje, że często po odwiezieniu do szkoły córki, zatrzymuje się w pobliskiej kawiarni na śniadanie. "Ostatnio tam, gdzie chodzimy od wielu miesięcy, spotkała mnie bardzo nieprzyjemna sytuacja" - wspomina i nie kryje rozczarowania zachowaniem zarówno klientów, jak i obsługi.
Najlepsze naleśniki
"Pokażcie mi półtoraroczne dziecko, które nie ucieszy się na widok porcji naleśników z bitą śmietaną i owocami. Synek radośnie popiskiwał między kolejnymi kęsami, popędzał mnie po swojemu, żeby dawać mu kolejne kawałki naleśnika. Wiem, że jest głośny, ale ma półtora roku, więc można chyba być nieco bardziej wyrozumiałym" - pisze Nikola.
"Pierwsza odchrząknęła kobieta siedząca za moimi plecami, odwróciłam się i przez ramię zobaczyłam zniesmaczoną minę. W tym czasie Wiktor już krzyczał, że chce mniami. Jej wzrok był karcący, zupełnie, jakby wszystkie inne maluchy na świecie jadały w zupełnej ciszy" - zwierza się zasmucona mama.
Najgorsza obsługa
Wiktor, jak to małe dziecko, zupełnie nie dostrzegł wzroku kobiety z sąsiedniego stolika. Nie zauważył też pewnie, że młody mężczyzna w garniturze, przywołał kelnera i zażądał znalezienia dla siebie stolika na uboczu, żeby nie słuchać "tych krzyków i mlaskania".
"Kiedy za panem w garniturze podreptały trzy inne osoby, ktoś zapytał kelnera, czy nie lepiej przesadzić mnie i dziecko, zamiast zapracowanych ludzi z laptopami, skoro to ja i moje dziecko jesteśmy problemem. Problemem! Uwierzycie?" - denerwuje się Nikola.
"Kelner spojrzał na mnie, szukając w moich oczach zrozumienia. Niedoczekanie! Przecież Wiktor nie obrzuca tych ludzi jedzeniem, nie przewijam go na stoliku, nie robimy nic zdrożnego. Przychodziłam do tej kawiarni trzy razy w tygodniu, zamawiałam śniadanie, kawę, często brałam ciastka na wynos. Czas przeszły, bo moja noga tam więcej nie postanie" - przyznaje Nikola.
Całkiem zdziczeliście?
Młoda mama przyznaje, że poczuła się niemile widzianym gościem. "Co tu dużo mówić, potraktowali nas jak jakąś dzicz. A przecież Wiktor nie robił nic złego. To kawiarnia, a nie droga restauracja czy kościół, żeby oburzać się, że śmiech dziecka przeszkadza w posiłku, albo duchowym przeżywaniu czegoś. No, chyba że ktoś kontempluje w ciszy nad tanim americano, to przepraszam" - ironizuje kobieta.
Nikola nie ukrywa, że ma wrażenie, że to nie z jej dzieckiem, ale właśnie z innymi ludźmi w czasie pandemicznej izolacji stało się coś złego. "Opamiętajcie się, bo ja mam wrażenie, że wy na tych home office zdziczeliście. Zapomnieliście już, że dzieci to czysta niepohamowana radość? Że sami nimi byliście?" - pyta retorycznie autorka listu.
Dzieci w przestrzeni publicznej
Czytając list Nikoli, czy wcześniej historię Oli, trudno nie odnieść wrażenia, że w XXI wieku dzieci w przestrzeni publicznej nie są mile widziane. Nie mówimy tu o biegającej między stolikami gromadzie kilkulatków, ale o dziecku, które cieszyło się ze smacznego śniadania.
Co i rusz trafiają się głosy, że karmienie piersią w miejscach publicznych spotyka się ze społecznym potępieniem, ale jedzenie naleśników? Może to wcale nie chodzi o formę posiłku, tylko o samą obecność dzieci? Rzeczywiście, tak ciężko znieść, że maluch się śmieje, czy nieco zbyt głośno mówi "mniami"?
"Nie każę nikomu karmić za darmo mojego dziecka, zapłaciłam za jedzenie, tak samo jak inni goście. A jednak kelner próbował wymóc na mnie, żebym przesiadła się w kącik z wesołym dzieckiem, bo przeszkadzamy innym, chyba ważniejszym, klientom. Dodam, że o ironio, mają tam kącik zabaw, obok którego siedziałam" - kontynuuje Nikola.
Kobieta kończy swój list smutnym podsumowaniem, że najbardziej boli ją to wykluczenie, którego doświadczają na co dzień młode matki. "Bo jak inaczej to nazwać? Czy ludzie uważają, że powinno się nas zamknąć z dziećmi w domu i odciąć od reszty społeczeństwa?".
Na szczęście wiele osób na widok roześmianej dziecięcej buzi nadal się uśmiecha. Inaczej trudno byłoby uwierzyć, że zdajemy sobie sprawę z tego, że to dzieci są naszą przyszłością.