Kiedy w lipcową niedzielę pan Marek wraz z żoną i córeczką wybierali się odpocząć nad Wkrę, nie przypuszczali, że ten dzień na zawsze zapisze się w ich pamięci. Jak sam przyznaje "miewa pecha do bycia świadkiem dramatów". Jako jedyny na zaludnionej plaży ruszył na pomoc mężczyźnie, który topił się z dzieckiem na rękach.
Strażak, który wybrał się w lipcową niedzielę na plażę z rodziną, uratował z wody roczne dziecko i jego tatę.
Mimo że plaża była pełna ludzi, tylko on jeden rzucił się na pomoc tonącym.
Nie czuje się bohaterem, uważa, że tak powinien zachować się każdy świadek takiej sytuacji. Nad wodą jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za siebie.
Nie pozwala mówić o sobie, że jest bohaterem. Uśmiechnięty, pokorny i niezwykle skromny. Przeprasza mnie za spóźnienie, spóźnił się minutę. Siada i zaczyna snuć opowieść, która wciąga, niczym... wir. O kruchości życia, byciu ojcem i odpowiedzialności społecznej rozmawiam ze strażakiem, ogniomistrzem Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej Państwowej Straży Pożarnej w Błoniu, który nawet po służbie nie przestaje myśleć o innych.
Panie Marku, co robiliście w Kosewku (popularna plaża nad Wkrą w gminie Pomiechówek - przyp. red.)?
Żona uwielbia wodę, chcieliśmy odpocząć, był bardzo upalny dzień, wybraliśmy się więc nad Wkrę. Co zabawne, wcale nie planowaliśmy jechać do Kosewka, tylko na inną plażę, ale w ostatniej chwili zmieniliśmy plany.
Co się tam wydarzyło?
Stałem z córeczką na rękach na plaży, patrzyliśmy na kąpiących się ludzi. Moją uwagę zwrócił mężczyzna, który był w wodzie z córeczką, około 2,5-letnią i rocznym synkiem. Chłopca trzymał na rękach. W pewnym momencie dziewczynka upuściła zabawkę, którą porwał nurt, chciała po nią iść, ale tata ją powstrzymał i ruszył po te grabki, z synem na rękach.
Wkra przy tej plaży jest płytka, ale nie wszędzie...
No właśnie. Tam miejscami jest tak, że można przejść na drugi brzeg, a tam, gdzie oni szli, był uskok, nagle z wody do kostek robi się 180 cm głębokości i przy brzegu nurt zawija, tworząc wir i ten wir go pociągnął. Spojrzałem na niego i widziałem ten zdesperowany wzrok, wiedziałem, że jest źle. Oddałem Felicję żonie i ruszyłem w jego stronę. Wtedy już wołał o pomoc.
Tylko pan wszedł do wody. Inni nie słyszeli wołania?
Tylko ja, ale nie chcę nikogo oceniać, może nie słyszeli.
To nie była prosta akcja, trzeba było wyciągnąć dwie osoby.
Ojciec chciał przede wszystkim ratować syna, ale w desperacji, kiedy byłem może dwa metry od nich, popełnił największy błąd. Rzucił do mnie dziecko, ale było za daleko, do tego dochodzi opór wody i maluch spadł, nim go chwyciłem. Nie wiem sam, jak to zrobiłem, ale wyciągnąłem go jedną ręką. Dziecko płakało, a to był dobry znak.
Wtedy poczułem, że wir ciągnie i mnie, więc krzyknąłem w stronę plaży, żeby ludzie zrobili łańcuch życia, trzeba było wyciągnąć dziecko. Na pomoc ruszył jeden pan. Może nie słyszeli... Tam było spokojnie 200 osób.
Wyciągnął pana?
Podał materac dmuchany, na nim położyłem dziecko i ten człowiek je wyciągnął, mały cały czas płakał, został przekazany pod opiekę mamie. Musiałem wrócić po jego tatę. Widziałem wcześniej, że on bardzo dobrze pływa, ale w takim wirze umiejętność pływania nie wystarczy. Podałem mu rękę i jakoś wyszliśmy obydwaj. Może sam też by dał radę, nie wiem. Podszedłem jeszcze do tej mamy zapytać, czy z małym wszystko w porządku.
Podziękowali?
Nie zdążyli, dość szybko odjechaliśmy do domu.
Uczą was w pracy takich rzeczy?
Uczą, ale i tak zawsze powtarzam, że jak ktoś chce pływać, to niech jedzie na basen. Otwarty zbiornik służy do tego, żeby się wykąpać, schłodzić. Tu warunki są nieprzewidywalne, więc nie ma mowy o pływaniu.
A jak się zachować, kiedy pociągnie nas wir?
Trzeba pamiętać, że wir jest nisko, więc, zamiast walczyć, trzeba się ułożyć na wodzie, nieważne czy na brzuchu, czy na plecach. Jeśli uda nam się utrzymać na powierzchni wody, to ona nas wyniesie z tego wiru.
Jak zareagowała pańska żona?
Moja żona wie, czym się zajmuję w pracy, ale nigdy dotąd nie miała okazji zobaczyć mnie w takiej sytuacji. Jednak co innego jest znać teorię, a co innego zobaczyć. Zresztą ja bardzo się staram nie przynosić pracy do domu, żeby nie obciążać Kariny. Bo w Państwowej Straży Pożarnej służby bywają różne.
Po 20 minutach, jak emocje trochę opadły zebraliśmy się do domu. Strasznie byłem na siebie zły za całą tę sytuację.
Pan na siebie?
Tak, bo proszę pamiętać, że na brzegu została moja żona i maleńka córeczka, dopiero później przyszła refleksja, co by było, gdybym nie wyszedł? Jak one by sobie poradziły? Karina ma firmę, mamy kredyt, Fela ma dopiero 9 miesięcy. Dużo na tym brzegu na mnie czekało.
Pewnie szybko nie wrócicie do Kosewka?
Póki co na pewno nie. To było przeżycie w jakiś sposób traumatyczne. Myślę, że nie tylko dla mnie, ale dla wielu osób, które to widziały. Część pewnie poradzi sobie lepiej, z innymi zostanie to na dłużej. Ja sam wiem, że potrzebuję trochę czasu. Myślę, że znajdziemy póki co inną plażę.
Dopiero po powrocie zaczęliśmy czytać i okazało się, że tam często zdarzają się takie sytuacje. Zresztą tego samego dnia ponoć topił się tam kajakarz. Pod mostkiem jest uskok, który powoduje powstawanie dziwnych prądów.
To nie był pierwszy raz, kiedy rzucił się pan na pomoc poza służbą.
Nie, ale pierwszy raz żona narobiła tyle szumu (śmiech). W pracy jestem anonimowy, bo hełm itd., więc trochę mnie zaskoczyło to zamieszanie. Mam pecha do takich sytuacji, również w wolnym czasie, ale póki co na szczęście wszystkie walki są wygrane.
Nie zawahał się pan?
Wtedy nie zawahałem się, bo zadziałał instynkt. Sam mam małe dziecko, ten chłopiec był niewiele starszy od mojej córeczki. Gdybym to ja znalazł się w takiej sytuacji, też oczekiwałbym pomocy. Teraz, na chłodno, oczywiście, że zastanawiam się, czy to było odpowiedzialne, ale na szczęście w takich momentach człowiek nie ma czasu analizować sytuacji.
Nie wyobrażam sobie, jakby się coś stało, bo nie poszedłem. To by byłoby znacznie trudniejsze do udźwignięcia.
Felicja ma tatę bohatera.
Nie, nie bohatera, to za duże słowo.
Nawet nie wspominając o tej sytuacji, zawód, który pan wybrał, też wymaga szczególnych cech.
W pracy jest trochę inaczej, wiem, że tam mogę liczyć na kolegów, tam zaufanie to podstawa. Ja pójdę za nimi w ogień i oni za mną. Tu myślę, że było za mało czasu, gdybym głośniej wezwał pomoc, wskazał kogoś personalnie, pewnie byłoby łatwiej. W naszym kraju istnieje obowiązek pomocy, za jej nieudzielenie jest kara. Kiedy jako ratownik wyznaczyłbym kogoś do pomocy, pewnie zrobiłoby się większe zamieszanie. Ale najważniejsze, że się udało.
Niby ciągle widźmy w wiadomościach, że coś się działo, media przypominają, jak się zachować, kiedy ktoś się topi, czy znajduje się w innym niebezpieczeństwie, ale teoria sobie... Widząc takie dramaty w telewizji, ludzie mają poczucie, że oglądają film, nie myślą, że sami mogą się znaleźć w podobnej sytuacji. A kiedy dzieje się coś złego już nie ma czasu na szukanie informacji, trzeba działać. Choć dla niektórych na tej plaży działanie ograniczyło się do nagrywania zdarzenia.
Tragedie są ciekawe...
Są, zdziwiłaby się pani, co się dzieje np. na miejscu wypadku. To nie są miłe widoki, ale gapiów nigdy nie brakuje. Najgorsze, że ludzie biorą dzieci i idą zobaczyć, co tam się wydarzyło. Nie jestem psychologiem, ale zapewniam, że to są obrazy, których się nie zapomina. Dziecko, które widzi motocyklistę po wypadku, przeżywa traumę. A życie to związki przyczynowo-skutkowe. Nikt nie wie, jakie piętno ten widok odciśnie na dziecięcej psychice.
Pan sam jest ojcem.
Tak, mam najcudowniejszą córeczkę na świecie. Absolutnie wypełniła nasze życie. Radosna, piękna dziewczynka. Już nie pamiętam, jak było bez niej.
Był pan przy porodzie?
Tak, udało się. W październiku - to był czas największych restrykcji. Zawiozłem żonę do szpitala i wróciłem do samochodu. Akurat były manifestacje, więc utknąłem na kilkanaście minut w aucie. Zanim zdążyłem odjechać, żona zadzwoniła, że jeśli chcę, mamy zgodę na poród rodzinny, więc wróciłem. 28 godzin porodu. Żona na razie nie chce rozmawiać o drugim dziecku.
Córka jest jeszcze malutka, macie czas.
Ma 9 miesięcy właśnie zaczyna raczkować, wszędzie jej pełno. Niesamowita radość, której nie da się porównać z żadnym innym uczuciem. Koledzy mówili, że miłości do dziecka nie da się opisać - i tak, zdecydowanie mieli rację. Felicja jest cudownym dopełnieniem naszego życia.
Daje pospać?
Ostatnio mniej. Myślę, że to jakiś skok rozwojowy. Między piątym a ósmym miesiącem przesypiała całe noce. Ostatnio trochę się budzi. Ale mamy swoje rytuały: wieczorami wyłączamy wszystkie media, zostawiamy tylko muzykę, przytulamy się, kąpiemy małą, karmimy, o 19:15 już śpi. Teraz pół nocy przesypia, ale i to minie.