"Sześć szalonych, żądnych przygód młodych dziewczyn oraz tyle samo doświadczonych, pewnych siebie kobiet. A do tego dwóch greckich bogów! Młody Apollo i dojrzały Zeus (a może na odwrót?) — reklamują "40 kontra 20" twórcy programu. A ja oglądając kolejne odcinki, utwierdzam się w przekonaniu, że panie przez pomyłkę zgłosiły się do programu, w którym nagroda jest kompletnie bezwartościowa...
Pomyślałam, że show, niczym Hotel Paradise czy Love Island polegało będzie na eksponowaniu swoich wdzięków w bikini i usilnym poszukiwaniu miłości wśród umięśnionych przystojniaków i opalonych (prawie)naturalnych piękności, a jedyną różnicą będzie to, że wiek uczestników przekroczy 25 lat.
Okazało się jednak, że show jest o wiele ciekawsze, niż można by przypuszczać. A polega na tym, że sześć kobiet w wieku 20 lat i sześć pań w wieku 40 lat lat rywalizuje o względy jednego z dwóch mężczyzn — dojrzałego, zapewniającego im godne życie lub młodego i żądnego przygód.
Czy uczestnicy są przypadkowi? Dałabym sobie rękę uciąć, że większość z nich już gdzieś widziałam i to raczej bardziej w około rozrywkowym telewizyjnym formacie niż na ulicy.
Z nazwiska jednak zdecydowanie powinniśmy kojarzyć starszego z Adonisów, czyli Roberta Kochanka, który wsławił się udziałem w "Tańcu z gwiazdami". O młodszym z greckich bogów wiemy, że w 2019 roku startował w wyborach Mistera Polski.
Zastanawiacie się, co dzieje się na ekranie, że show budzi aż takie kontrowersje? Uczestniczki walczą, knują, snują intrygi, zastawiają pułapki, spotykają się z dwoma panami i podczas randek robią wszystko, by ich wybranek spośród dwunastki pięknych i młodych lub pięknych i dojrzałych wybrał akurat je.
Rywalizacja i polowanie
Sam fakt rywalizacji stada kobiet o jednego faceta cofa nas mentalnie do czasów, w którym upolowanie męża było największym osiągnięciem, jakie kobiecie mogło się w ogóle przytrafić.
Oglądanie regresu jest tym bardziej przykre, że uczestniczki nie są anonimowymi figurami, daleko im do przedstawicielek tego typu show, a przynajmniej na takie się kreują. Anna pracuje w fundacji, zajmuje się jogą i pilatesem, Kinga kończy studia prawnicze i otwiera własną firmę, Magda jest dziennikarką, a Paula pilotką wycieczek i lektorką języka włoskiego.
Silne kobiety, biznes-woman, dojrzałe i doświadczone wychodzą na ekrany, by utwierdzić nas w przekonaniu, że szczucie kobiet na kobiety, matrymonialna gra i walka o faceta to rodzaj zabawnego konkursu, który być może dla jednej z nich skończy się nawet znalezieniem prawdziwej miłości, a dla telewidzów nieszkodliwą rozrywką.
I mimo że twórcy bronią swojego show, a niektórzy komentujący nieśmiało przypominają, że kobiety same zgłosiły się do tego programu, niestety nie sposób oglądać tego bez współczucia i poczucia żenady. A panowie nie starają się nawet o zachowanie pozorów.
Trójkąt z córką i mamą?
Żebyście nie musieli tego oglądać, postanowiłam zrobić to za was. Zamiast streszczenia odcinka wystarczy przywołanie kilku scen, które utwierdzają w przekonaniu, że mężczyzna traktowany jak pan i władca, naprawdę zaczyna wierzyć w to, że ma prawo traktować adoratorki jak podległe.
W ostatni odcinku, jaki widziałam, Robert (40-letni "bóg") nie przestaje flirtować z Kingą (20-letnią prawniczką). Gdy dziewczyna chce powiedzieć mu o swoich uczuciach, on (chcąc nie tracić możliwości flirtowania z pozostałymi 11 kandydatkami) przekonuje ją, że nie mogła się w nim zakochać.
Jako starszy mężczyzna przekonuje dziewczynę, że ta o miłości nie wie jeszcze dużo i to, że z nią flirtuje albo jej dotyka (w tym momencie znowu łapie dziewczynę za rękę i zerka jej w oczy) nie świadczy jeszcze o tym, że się w nim zakochała.
Dziękujemy wam mężczyźni tłumaczący nam nie tylko świat, ale i nasze własne uczucia. Panie Robercie, zapewne jestem w wieku Kingi, więc może zechce mi Pan wytłumaczyć, to co dzieje się w show dalej?
Kinga wychodzi z Robertem z sypialni służącej wtedy za pokój zwierzeń, a potem ociera się o niego niczym kotka, udając przed inną uczestniczką programu, że w sypialni działo się o wiele więcej niż upokarzająca dla niej samej rozmowa. Wzrok pań jest tak przesiąknięty zazdrością, że biedna 20-letnia wychodzi na balkon, bo "jest jej słabo z tego wszystkiego".
Robert nie przestaje zaskakiwać. W rozmowie z inną kandydatką, która z natłoku emocji zwyczajnie się rozpłakała, podkreśla, że nie lubi kobiecych łez. Dopiero w czasie konfrontacji postanowił wytłumaczyć adoratorkom, że widok kobiecych łez po prostu go boli. Auć. Pewnie prawie tak, jak same płaczące...
Jedyny samiec w stadzie to jeszcze nie Alfa
Ostatecznie Robert, czując się prawdziwym samcem (to, że jesteś jednym samcem w kobiecym gronie nie sprawia, jeszcze że serio jesteś Alfą) pyta jedną z uczestniczek, która do programu weszła z mamą, czy ta zgodziłaby się na trójkąt. Z mamą. I z nim.
Dziewczyna nie wydaje się zbyt oburzona propozycją, bo parę chwil później wymienia z Kochankiem gorące pocałunki. A on przechadza się po willi, wiedząc, że nawet jeśli komuś złamie serce, kogoś podepcze, obrazi, doprowadzi do płaczu to nadal... zostanie mu 8 kandydatek, które nie będą tym wzruszone, bo nie ma kobiecej solidarności, w programach, w których chodzi o faceta. O jedną konkurentkę mniej.
I jako osoba, która nie chce mówić kobietom, jak te mają żyć i jakie wybory podejmować, chciałabym powiedzieć: okej, każdy ma swoje guilty pleasure. Czemu panie nie mogą kosztować takiej rozrywki, która je bawi?
Chyba właśnie dlatego, że wszystko emituje telewizja, chyba właśnie dlatego, że garstka uczestniczek została wyselekcjonowana tak, by prezentować nieosiągalny dla większości z nas, wykreowany przez social media model urody i chyba właśnie dlatego, że kolejne "show" prezentujące życie miłosne Polaków, mają jednak w swojej nazwie "reality" i naprawdę kształtują rzeczywistość.
A nie chcę rzeczywistości, w której kobiety rywalizują ze sobą za wszelką cenę w konkursie, w którym wygraną jest facet. Dziewczyny, jeśli ktoś was do tego zmusza, to mrugnijcie, a jeśli nie pamiętajcie — im szybciej odpadniecie, tym bardziej wygrane będziecie. Nie warto rywalizować o bezwartościowe nagrody.