Wielu dzisiejszych dorosłych obserwując, jak dzieciaki bawią się tabletami i TikTokiem, lubi ponarzekać, że za ich czasów "zabawką był patyk i piaskownica". Jednak jeśli ich dzieciństwo przypadło na lata 90., nie do końca tak było. Mieli niepowtarzalną okazję na zachłyśnięcie się szałem zbieractwa albumowych karteczek i naklejek, plecenia filofunów i karmienia podręcznych e-zwierzątek. Czas na mały powrót do przeszłości i przypomnienie siedmiu zabawek, za którymi szaleliśmy w latach 90.
Były jedną z największych manii kolekcjonerskich (obok naklejek, które pojawiły się trochę później), która opanowała całe pokolenie dzieciaków. Karteczki były niczym bitcoiny lat 90. — to była waluta, wartość, którą należało obracać sprawnie, ale i rozsądnie, by rozbudowywać swoje karteczkowe imperium.
Od jednego zeszytu po całe segregatory wypełnione foliowymi koszulkami — te gładkie były bardziej fancy — a w nich kryły się one. Karteczki. Ja najbardziej pamiętam te z serii Witch nawiązujące do bajki o pięciu przyjaciółkach-czarownicach. Z rozmów z amatorami kolekcjonowania dowiedziałam się jednak, że początkowo królowały zupełnie inne motywy.
Bajkowe – głównie Disney, Król Lew, Nemo czy Mulan, Kubuś Puchatek, a nawet Muminki, ale także filmowe — Titanic, Twin Peaks, ale nawet takie nawiązujące typowo do aktorów. Przedstawiające młodego Leonardo DiCaprio czy Johnnego Deppa.
Karteczki kupowało się całymi plikami w sklepach zabawkowych i papierniczych, by wypchać sobie nimi segregator i ruszyć do szkoły. Na przerwie odbywały się wymiany. Każdy z nas pamięta te dialogi. — Jedna brokatowa za trzy papierowe. — Za dwie? — Za trzy, bo została mi tylko jedna tej serii. — Ale zagięta. — Zgoda? — Zgoda.
Szkołą trzęśli ci, którzy mieli karteczki oryginalne, edycje limitowane, egzemplarze brokatowe, umieli się targować i nie bali zadawać pytań. Jestem pewna, że dziś są prawdziwymi rekinami biznesu.
2. Naklejki
Do dziś zastanawiam się, jak to możliwe, że dzieciaki we wszystkich szkołach w Polsce oszalały na punkcie kolekcjonerstwa i wymieniania. Nie było wtedy internetu, a nawet, gdy się pojawił, nie był przecież jeszcze źródłem do inspiracji modą dla dzieci, tak czy owak naklejki po karteczkach stały się kolejną absorbującą zabawą.
Zasady wymiany znane były tylko wtajemniczonym, wydaje mi się, że naklejki były też ciekawsze niż karteczki – ostatecznie mogliśmy nimi przyozdobić zeszyty, piórniki czy ławki, ale profesjonaliści i tak trzymali je schludnie ułożone w zamkniętym segregatorze. Co ciekawe, na OLX i Allegro nadal można znaleźć albumy pełne niezwykłych kolekcji. Skusilibyście się?
3. Tamagotchi
Mama nie pozwoliła ci na pieska, chomika ani złotą rybkę? Nic straconego! W latach 90. mogłeś błagać ją o e-zwierzątko znane wszystkim jako tamagotchi.
Na malutkim czarno-białym ekranie można było obserwować piksele, które układały się w kształty misia, króliczka, pieska, wielorybka czy co tam sobie wybraliście. Do dziś wspominam moją koleżankę, która miała w zwyczaju ostentacyjnie przerywać naszą zabawę, by tonem wyższości i pełnym poczucia obowiązku oznajmić wszystkim na placu zabaw: "Muszę nakarmić moje zwierzątko".
Zwierzątka były oczywiście nieśmiertelne, czy raczej ich żywot kończył się dopiero z rozładowaniem baterii, jednak mój brat z sukcesem oszukiwał mamę, że jeśli przeoczy porę karmienia, to zwierzątko mu umrze. Wirtualnie, ale jednak. To zapewniało mu godziny klikania bez rodzicielki nad głową.
4. Filofuny
Filfuny były po prostu kolorowymi żyłkami, niektóre były przyozdobione brokatem, inne bardziej matowe. Z tego co pamiętam, nimi też można było się wymieniać, ale zabawa polegała oczywiście na czymś innym. Na tym, by własnoręcznie zapleść plastikowe nitki w oryginalny wzór.
Były więc to po prostu plecionki. Do dziś pamiętam moje podstawówkowe koleżanki spacerujące po korytarzu z wielką dumą i filofunami w ręku. Ale też jednego kolegę! Przez rówieśników był wyzywany od dziewczynek, ale sami odpowiedzcie sobie na pytanie, kto, jeśli nie on, spędzał wszystkie przerwy w towarzystwie najfajniejszych koleżanek.
A jeśli chodzi o wzory filofunów, ograniczała nas tylko fantazja i oczywiście umiejętności. Ja nie umiałam wypleść nawet kwadratowego i zawsze oszukiwałam, przynosząc do szkoły wzory zrobione przez dziadka. Ale niektóre z moich koleżanek potrafiły zrobić z nich nawet bransoletkę, naszyjnik, obudowę na długopis albo brelok do kluczy. Zdolne dzieci lat 90. Przynajmniej niektóre.
5. Zestawy do makijażu dla dziewczynek
Wiem, że dzisiaj taki rodzaj zabawki budzi kontrowersje. Rodzice stronią od zabawek, które utwierdzają stereotypy dotyczące płci i jeśli patrzeć na to z tej strony – nie chciałabym, żeby moja córka dzięki zabawie uczyła się tylko... dobrze wyglądać. Jednak sama uważałam malowanie się za jedną z ulubionych twórczych zabaw.
Absurdalne mieszanki kolorów, niebieskie cienie cudownie pachnące chemią, szminka, która prawie nie dawała koloru i właściwie można było ją zastąpić świecową kredką. Każda z nas miała w domu zestaw do makijażu i na pewno choć raz zapytała mamę, czy może w tak "pięknie" wykonanym make-upie iść do szkoły. Na szczęście odpowiedź za każdym razem brzmiała: "dziecko, czyś ty oszalała".
6. Tetris
Wydaje mi się, że nawet pokoleniu Z nie muszę wyjaśniać, na czym polega gra Tetris. Jednak ta z lat 90. niewiele miała wspólnego z kolorowymi klockami i ciekawą ścieżką muzyczną, która jest typową oprawą tej gry, jeśli bawicie się nią na smartfonie.
Na tej konsoli można było grać także w czołgi czy wyścigi. I jestem prawie pewna, że na tym szeroki wachlarz gejmingowy lat 90 się kończył. Mimo tego miałam kolegów, którzy nad konsolą spędzali całe godziny. Ja preferowałam tamagotchi.
7. Tazosy
Tazosy były po prostu kapslami do kolekcjonowania, którymi można było także odgrywać rozgrywki. Ja najbardziej pamiętam te z wizerunkiem Pokemonów z ukochanej bajki lat 90. Na zdobycie tazosów były trzy sposoby.
Liczenie na łut szczęścia, macanie paczek w poszukiwaniu plastikowego krążka albo nawet proszenie ekspedientki o zważenie paczki. Nie mówcie, że nigdy tego nie zrobiliście.
Tak czy owak każdy z nas był gotowy zjeść tony chipsów, by znaleźć w nich swojego ulubionego pokemona (może takiego w 3D) i chwalić się nim w szkole. A potem płakać, gdy w czasie rozgrywki nasz kapsel odwrócił się pokemonem do góry, co oznaczało, że zabiera go przeciwnik. No cóż. Takie są zasady gry!