"Nie puszczam syna do kolegów, bo wiem, po co tam idzie. Idzie pograć. Robić to, na co ja mu nie pozwalam" - pisze w liście do redakcji mama 7-letniego Igora. I wyjaśnia, że nie chodzi wyłącznie o ekranowy reżim, ale również o frustrację jej dziecka. Frustrację i tęsknotę za prawdziwą więzią z rówieśnikiem.
Wszystkie dzieci od przedszkola grają w gry na telefonie. Jak to odbije się na relacjach rówieśniczych?
Z jednej strony gry to element popkultury. Każde pokolenie ma swoje zajawki, które w dużej mierze związane są z popkulturą.
Z drugiej strony, gdzie leży granica korzystania przez dzieci z telefonu? Swoją refleksję i opis przykrej sytuacji przysłała do redakcji MamaDu pani Iza, mama 6-latka.
To nie jest odosobniony przypadek. Rodziców sfrustrowanych faktem, że ekrany są wszędzie, także w przedszkolu, na szkolnej świetlicy i w rękach kolegów ich dzieci, jest wielu. Jak nauczyć dziecko dystansu do korzystania z telefonu czy tabletu, gdy okazują się niezbędne nawet w budowaniu relacji z rówieśnikami?
- Problem zaczął się już w przedszkolu. Syn wracał i opowiadał o tym, jakie gry mają jego koledzy. Minecraft, Brawl Stars, Among us to hasła, którymi zaczął mnie zarzucać i prosić, bym mu te gry pokazała. Zgodziłam się, bo każde pokolenie ma swoje zajawki. Okazało się, że niektóre z nich nie są takie złe i pozwoliłam grać w rozsądnych porcjach. 20 minut dziennie. Potem było gorzej - opowiada Iza.
Z czasem jej syn prosił o coraz większy limit czasowy na gry. - Stało się to nie do zniesienia, o niczym innym nie mówił, a koledzy z przedszkola podsycali chęć grania. Początkowo się zgadzałam, ale pojawiły się niefajne emocje. Złość, gdy musiał oddać telefon, nawet koszmary senne - mówi mama.
Wtedy zadecydowała, że jej syn będzie korzystał z telefonu tylko w weekendy i na gry będzie miał ograniczony czas. Ta metoda się sprawdziła, do czasu.
- Gdy przedszkola były zamknięte starałam się tak organizować czas, by syn spotykał się z dziećmi. I wtedy się zaczęło... Wszyscy koledzy bez kontroli łupią w gry. Dzieci spędzają razem czas, gapiąc się w ekran. Wyjście na dwór czy bawienie się zabawkami to tak naprawdę forma przerwy od grania, jakby gra była ich stałym zajęciem - żali się Iza.
Dodaje, że rodzice nie mają nic przeciwko temu. Tablety i smartfony leżą w ich domach i służą dostępnością. Dziecko sięga, kiedy chce, bez pytania, bez zasad.
- W takich sytuacjach syn zaczął dopytywać. "Dlaczego on może, a ja nie?" Dlaczego w naszym domu jest inaczej. No i to legendarne: "mamo, możemy pograć....?" Kurcze, nie po to zabieram dziecko do innych dzieci, żeby razem patrzyły w telefon! - denerwuje się Iza.
Z jednej strony należy zrozumieć, że dzieci mają takie "zajęcia pokoleniowe", a popkultura zawsze odgrywała w tym ważną rolę. My graliśmy w gumę, wymienialiśmy się karteczkami i rozprawialiśmy o Pokemonach, a jeśli graliśmy, to w Mario.
- Ja czasem pozwalam włączyć grę z kolegą, ale wtedy otwarcie umawiamy się, że to automatycznie skraca limit czasowy na następny dzień. Trzeba być bardzo konsekwentnym. No i nie zawsze się to sprawdza. Nie spotykamy się z dziećmi, które łapią za telefon i w milczeniu "zatapiają się" w bajkę czy grę. To jest niekulturalne i krzywdzące. To bardzo przykry widok: dziecięcy pokój, a w nim dwoje, troje dzieci, każde z osobnym ekranem... Mój syn źle się z tym czuł, nie rozumiał tego. Czuł to samo, co my, dorośli, gdy nasz rozmówca nagle milknie i scrolluje Instagram. Tyle, że my potrafimy sobie to wytłumaczyć, a te dzieciaki tracą jedyną okazję, by zbudować więzi i relacje, które z dzieciństwa pamięta się do końca życia. Bardzo boli mnie ta myśl, bo wydaje mi się, że tego nie da się zatrzymać - puentuje Iza.