
Reklama.
Mój poprzedni facet traktował wizyty u swoich rodziców jak największe zło, co mnie raziło, bo dla mnie rodzina jest bardzo ważna. Dlatego zaangażowanie Piotra w relację z mamą mnie cieszyło. Do czasu.
Potrzeby ważne i ważniejsze
Pierwsze "czerwone lampki" zapaliły się, gdy zamieszkaliśmy we własnym mieszkaniu. Na początku było tam mnóstwo pracy, właściwie każdą wolną chwilę poświęcaliśmy na sprzątanie, urządzanie i drobne remonty. Także soboty i niedziele.Tymczasem ona swoje potrzeby stawiała ponad nasze, lecz robiła to bardzo subtelnie. "Rozumiem, że jesteście zajęci, jednak może Piotruś znalazłby chwilę, by wpaść i zrobić mi te listwy/zakupy/cokolwiek". Piotr stawiał się na posterunku, a ja nie czułam jeszcze zagrożenia, choć już wtedy mnie to wkurzało.
Tłumaczyłam sobie jednak, że jest samotna i ma prawo potrzebować wsparcia. Potem granica zaczęła się przesuwać.
Roszczeniowa postawa
Przestała pytać, czy Piotr ma czas. Zaczęła informować, czego potrzebuje i co jest do zrobienia, a mój mąż traktował to jak obowiązek ważniejszy niż to, że w jego domu też jest sporo do zrobienia i też jest kobieta (ja), która tego wsparcia potrzebuje.Na początku nie śmiałam protestować. Coraz częściej zdarzało się, że umawialiśmy się, że po pracy widzimy się w domu, a on bez słowa wyjaśnienia spóźniał się kilka godzin, bo zadzwoniła mamusia. Coraz częściej znikał na pół soboty, wcześniej nawet nie pytając, czy mam jakieś plany z nim związane. Zupełnie jakby jechał do palącego się domu ratować matkę. A ja zostawałam sama.
Oczywiście jeszcze gorzej zrobiło się, gdy pojawiło się dziecko. Moja teściowa otwarcie traktowała sytuację w ten sposób, że to ja zajmuję się dzieckiem, a Piotr mi pomaga. Jednak pomoc ta nie jest obowiązkowa, bo przecież to on zarabia na dom. A matkę ma się jedną i pomóc jej trzeba. I tak samo zaczął mówić Piotr.
Jak można nie pomóc własnej matce?
Teściowa jeszcze nigdy nie zaoferowała pomocy. Nawet, gdy zaprasza nas na obiad, to nie jest zaproszenie, lecz żądanie byśmy się pojawili. A mój mąż nie widzi w tym nic złego. Informuje mnie, że w niedzielę nie pojedziemy na spacer do lasu, bo jest obiad u jego mamy. Żadne z nich nie pyta mnie o zdanie.Kiedy próbuję z nim o tym rozmawiać i tłumaczyć, że to ja i nasz syn jesteśmy teraz jego rodziną najbliższą, a nasz dom jego domem nr 1, odpowiada w sposób, na który nie umiem reagować: "ale to jest matka. Mam nie pomagać matce?".
Ręce mi opadają. Przez to, że się kłócimy on coraz chętniej do niej chodzi, mam wrażenie nawet, że ucieka od nas. Nie umiem do niego dotrzeć, a cała ta sytuacja odbija się i na mnie, i na jego relacji z synem. Co robić?
Może cię zainteresować: "Byłam z babcią w kościółku" - wyznała córka. Mam dosyć tego, co wyprawia moja matka