"To było 7 trudnych lat, teraz dostałam nagrodę". Rozmowa o macierzyństwie z Weroniką Marczuk
Iza Orlicz
15 grudnia 2020, 13:14·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 15 grudnia 2020, 13:14
"To, co we mnie się zmieniło, gdy już ta "40-tka” wreszcie przyszła, to była jedna najważniejsza rzecz – kompletnie przestało mnie interesować, co ode mnie chcą inni. Tylko po prostu taka 100 proc. pewność, że teraz tylko ja i wszystko stawiam na jedną kartę: dziecko".
Reklama.
O walce o dziecko, późnym macierzyństwie, córeczce Ani, marzeniach i planach na przyszłość rozmawiamy z Weroniką Marczuk, autorką książki "Walka o macierzyństwo. Jak wygrać z czasem i samą sobą".
Wiele kobiet poddaje się i po 40-tym roku życia rezygnuje z marzeń o dziecku. Dlaczego tak się dzieje?
Chyba tak nas po prostu nauczono, że pewne ramy czasowe służą do określonych działań. Dzięki temu, że moje życie nie jest standardowe i żadne ramy do niego nie pasują, być może było mi łatwiej w pewnym sensie "wyjść” poza nie.
Wiedziałam, że to nie jest standard, by próbować mieć pierwsze dziecko po 40-tce, ale w ogóle nie brałam pod uwagę, że to jest przeszkoda. Wręcz odwrotnie – skorzystałam z tego, że w życiu już dużo zrobiłam i mogę się skoncentrować na tym najważniejszym celu. Myślę, że to jest bardzo ważne, żeby wierzyć w swoje siły i nie stawiać sobie barier.
To właśnie powiedziałaby pani kobietom, które też próbują zostać mamami po 40 roku życia?
Nie chciałabym być osobą od uspokajania, że po 40-tce wszystko będzie dobrze, bo niestety może nie być. Dlatego też wiedząc, co sama przeszłam, mówię głośno o tym, by o planowaniu macierzyństwa pomyśleć dużo wcześniej. I wyedukować się na ten temat na tyle maksymalnie, by podejmować takie decyzje ze świadomością i pewną zgodą.
Jeśli mamy w sobie zgodę na to, że może się nie udać, to możemy sobie zostawiać macierzyństwo na "po 40-tce”. Ale jeśli nie, to nie namawiam na czekanie. Oczywiście mogę być optymistką, która będzie przekonywać, że "tak, uda się”. U mnie tak się złożyło, ale bardzo tego czekania żałuję – gdybym dzisiaj miała trójkę dzieci, byłabym na pewno z siebie bardziej zadowolona.
Jednak pewnych rzeczy nie da się cofnąć, dlatego robiłam wszystko, co w mojej mocy, kiedy już zdałam sobie z tego sprawę, że czas ucieka. Myślę, że nagroda przyszła i dziękuję za to całemu światu, natomiast podkreślam: zawsze jest ryzyko i w moim przypadku to było naprawdę 7 trudnych lat i strasznie dużo niepotrzebnych przejść.
Przyznała pani, że gdy walczyła o to, by zostać mamą, to był to pojedynek z samą sobą, ze swoimi blokadami psychicznymi. Co panią najbardziej blokowało?
U mnie po 40-tce było już tych blokad mniej. Powiedziałabym, że miałam je właśnie po 20-tce, jak przeniosłam się do Polski i zaczynałam wszystko od nowa. Wtedy czułam się odcięta od całego poprzedniego życia, wszystkich moich osiągnięć i mojego dobrego samopoczucia.
Czułam się wtedy naprawdę jak niepotrzebny, niedostrzegany "człowieczek”, bez rodziny, przyjaciół, przeszłości, który nic nie może, a musi na wszystko zasłużyć. I to był mój wielki problem. Zajmowałam się wszystkim, tylko nie myślałam o sobie. To, co we mnie się zmieniło, gdy już ta "40-tka” wreszcie przyszła, to była jedna najważniejsza rzecz – kompletnie przestało mnie interesować, co ode mnie chcą inni. Tylko po prostu taka 100 proc. pewność, że teraz tylko ja i wszystko stawiam na jedną kartę: dziecko.
Co pani czuła, kiedy pragnienie "chciałabym mieć dziecko” okazało się trudne do zrealizowania? Zwątpienie, rozczarowanie, złość?
Według mnie złość to reakcja bardzo spontaniczna, na coś nagłego. Dlatego trudno mówić tu o złości, bardziej o zrozumieniu. Przy tym, aby zrozumieć, ważne było się z tym pogodzić. Na tym polega mądrość życiowa ludzi na Wschodzie - oni właśnie zawsze godzą się na to, co im daje los. Jak się zaczynasz godzić, a nie złościć, to wtedy otwierają się nowe drzwi.
Kiedy uświadomiłam sobie, w jakim punkcie życia jestem, to zrobiłam sobie plan A, plan B, plan C – uważam, że to nas zawsze ratuje. Jeśli się nie uda naturalnie, to skorzystam z nowoczesnych technologii. Jeśli nie, to spróbuję metody in vitro. Jak nie to, adoptuję dziecko. Jeśli nie uzyskałabym zgody, bo ktoś uznałby, że jestem "już za stara”, to założę rodzinę zastępczą.
Miałam milion "planów B” i zawsze wiedziałam, że te dzieci gdzieś obok mnie będą. To jest ważne, żeby się nie załamać. Przyznam, że dostaję dużo wiadomości od różnych kobiet, które mają stany depresyjne przez to, że nie mogą zajść w ciążę. Czasem same piszą, czasem ich rodziny – siostry, mężowie, którzy chcą im pomóc i nie wiedzą jak. A znam wiele budujących przykładów, w tym Małgosię Magierę z Sopotu, która oficjalnie w książce opowiedziała mi jak przestała się frustrować i teraz razem z mężem stanowi rodzinę zastępczą dla trójki dzieci. Odwiedzam ich i serce się raduje.
A jak ważne w przypadku starania się o dziecko jest wsparcie najbliższych, partnera?
Dla mnie dobrą metodą okazało się to, żeby żyć zupełnie normalnie – uważałam, że to jest moja sprawa i nawet za bardzo męża tym nie chciałam obciążać. Po prostu jak już się na to "zapisałam”, to robię to i nie narzekam. Chodzi mi oczywiście o te zwykłe czynności, że trzeba pojechać na badania, pilnować leków, zastrzyków i znieść to, że boli cię tyłek, a boli jeszcze bardziej, bo sama sobie te zastrzyki robisz.
Trzeba wytrzymać te procedury, bo wiemy, jaki jest cel. To po prostu trzeba przyjąć – tak, żeby organizm odczuł, że to jest coś prawie naturalnego i żeby w pewnym sensie chciał ci "pomóc". Jeśli ty sama będziesz ten cały proces odbierała jako katorgę, to który organizm będzie chciał to znosić? Żaden. Każdy będzie chciał to jak najwcześniej zakończyć.
W swojej książce "Walka o macierzyństwo” przytacza pani historie innych kobiet. Która najbardziej panią poruszyła, otworzyła oczy, wstrząsnęła?
Trudno ocenić – spektrum problemów jest tak ogromne, że trudno mówić, że któraś poruszyła mnie bardziej lub mniej. Starałam się wybierać takie historie, które są mocne, np. terminacja ciąży, kiedy dziecko jest genetycznie chore. Taka była historia Grażyny, którą umieściłam w książce i teraz, podczas strajku kobiet przypomniałam – żeby ktoś przeczytał i poczuł, co tak naprawdę się dzieje w takich sytuacjach, a nie tylko teoretycznie rozważał jak to jest – czy urodziłabym, czy nie urodziłabym?
Jest też historia ludzi, którzy zrezygnowali ze starań o dziecko, bo po prostu nie mieli już na to pieniędzy – zadłużyli się tak, że teraz będą przez lata te długi spłacać. Ważna dla mnie jest też historia Marzeny Królikowskiej – naszej koleżanki, która dla mnie jest bohaterką. Blisko 40-tki odważyła się urodzić trójkę dzieci – ostatnia, Marysia jest dzieckiem, które wymaga codziennej rehabilitacji, przeszła już wiele operacji i codziennie funkcjonuje ze specjalistyczną opieką.
Przy okazji zbiórki pieniędzy na leczenie Marysi, Marzena napisała mi, że kocha każde swoje dziecko, ale z Marysią ma taką więź, jakiej wcześniej nie mogła sobie nawet wyobrazić. Czyli – co rodzina, co kobieta, to nowy scenariusz i historia.
Czy dojrzałe macierzyństwo jest bardziej spełnione, świadome? Wspólnie spędzany czas staje się priorytetem?
Tak, dokładnie! Postanowiłam sobie, że przez rok w ogóle nie będę pracować i oczywiście do pracy nie wracam, ale i tak sporo robię, by pandemia nie spowodowała w naszych domowych finansach jakiegoś poważnego krachu. Przy tym, moje postanowienie bycia z Anią jest dużo ważniejsze niż cokolwiek, we wszystkim co robię ona jest na pierwszym miejscu.
Spędzamy ze sobą tyle czasu, ile bym sobie życzyła. Wiadomo, że nie można też dziecka zamęczyć! (śmiech). W związku z czym Ania ma czas z tatą, z babcią i wszystkimi "ciociami". Bardzo chętnie dzielę się dzieckiem, ale tak na parę godzin – Ania skończyła już 10 miesięcy i nigdy jej na dłużej nie zostawiłam. Chcę być przy niej i to całe moje marzenie. A jak to mówią – jak sobie zaplanujesz, wymarzysz, tak będzie.
W jakie umiejętności chciałaby pani wyposażyć swoją córkę, zanim wkroczy w dorosłość? Może w tę siłę, odporność psychiczną, którą sama pani już zdobyła?
Nie chciałabym przekazywać Ani większości z tych rzeczy, które ja mam. Uważam, że w czasach Związku Radzieckiego to było trochę budowanie jakiejś skorupy, odporności na życie. Wtedy takie były rzeczywiście wymogi, bez tego nie przetrwałabym.
Ale teraz wolałabym dać mojej córce bezgraniczne poczucie miłości i szansę na rozwój – bez żadnego narzucania, kierowania nią. Wyobrażam sobie, że jest takim wulkanem talentów! To już widać: tańczy, podśpiewuje, operuje świetnie paluszkiem, żeby poruszać wszystkimi ruchomymi elementami i potrafi rozkodować telefon, czego nie możemy zupełnie zrozumieć (śmiech).
Najbardziej, czego nie chciałabym, to żeby ktoś jej zabrał tę radość, którą teraz ma. Dziecku warto dać pewność, że co by nie robiło, czego by nie chciało, niech działa – oby to tylko było w harmonii z jego osobowością. Nie chcę, żeby Ania kiedykolwiek miała poczucie, że jest gorsza, żeby zaznała dużej niesprawiedliwości.
A co do planów na jej przyszłość – czy możemy dzisiaj wiedzieć co będzie dla niej najlepsze? A w życiu! Trzeba jej po prostu dać mocne oparcie i wsparcie, zachwycać się nią i zachwycać się razem z nią światem, co robimy z wielką ochotą. Jeśli ona będzie widziała szczęśliwych rodziców, szczęśliwą, spełnioną mamę, to z resztą sobie poradzi.
A ma pani jakieś swoje zawodowe marzenia?
Tak, a zarazem po raz pierwszy w życiu czuję, co znaczy pragnienie przekazania czegoś materialnego swojemu dziecku. Poza tym co i tak się dzieciom po rodzicach należy, chciałabym dać córce coś więcej i dlatego mam ogromny power do pracy nad nowym start-upem.
Już widzę oczami wyobraźni jak go rozwijamy rodzinnie, a potem Ania zaczyna nam pomagać, by ostatecznie go poprowadzić. Już za kilka tygodni będę mogła zdradzić więcej, zajrzyjcie koniecznie na PlanetaBee.pl - to nasz nowy świat!
Najbliższe wydarzenia Fundacji "Porozmawiajmy o Zdrowiu", którą wsparła Weronika Marczuk, można znaleźć na poniższej stronie. Fundacja za cel postawiła sobie łamanie tabu w tematach, które są dla kobiet trudne, ale niezwykle ważne: www.facebook.com/fundacjaporozmawiajmyozdrowiu