Kobiety protestują. Wychodzą na ulicę. Od miesięcy dostają gazem po oczach, nakładką z błyskawicą na zdjęciu profilowym ryzykują utratę pracy, są atakowane przez media, Kościół i narodowców. Więc magazyn "Elle" podsumowuje rok 2020 numerem o sile kobiet. Na okładce... Anna Lewandowska, a w środku rady, jakiej szminki i perfum użyć, kiedy wybieramy się na protest. To moment, w którym hasło "kobieca prasa" staje się obraźliwe na poważnie.
Bo od czasu, gdy sytuacja zmusiła nas do bezpośredniej walki o swoje prawa na ulicach, hasło "silna kobieta" zaczęłyśmy traktować bardzo poważnie i żeby na nie zasłużyć, nie trzeba być celebrytką, a raczej bohaterką dnia codziennego.
Dokładnie rozumieją to czytelniczki i "zwyczajne" kobiety, które uśmiechnięte celebrytki widują tylko przez ekran swoich telefonów i postanowiły powiedzieć wprost: baraszkujące w sztucznym śniegu, w reklamie biżuterii celebrytki, nie są dla nas żadną reprezentacją.
Czas oddać głos kobietom, które realnie walczą i potrafią wypowiedzeniem swojego zdania wprost, zaryzykować coś więcej niż utratę followersów. Annie Lewandowskiej się to nie przytrafiło, bo o proteście kobiet wypowiedziała się najbardziej zachowawczo, jak tylko było to możliwe.
Na szczęście Internet w przeciwieństwie do pism tworzonych przez "piękne i bogate" dla "pięknych i bogatych" jest przestrzenią, na której każdy może się wypowiedzieć. I kobiety przemówiły, tworząc alternatywne okładki dla styczniowego numeru "Elle".
Tworząca artystyczny profil na Instagramie Matylda Damięcka zwróciła się do zwykłych kobiet, by te wysyłały jej swoje zdjęcia z czarnych protestów i tak zaapelowała do "Elle".
"SIŁA KOBIET, to pielęgniarki, nauczycielki, matki, siostry, córki, i wszystkie inne 'ki', które walczą (nie nie tylko na ulicach o swoje podstawowe prawa) z codziennością za 'kobiece' stawki, za pobłażliwe spojrzenia, za protekcjonalny ton. To powinna być Twarz Waszej okładki!" — pisze na swoim Instagramie.
I tak powstały okładki, które eksponują siniaki i rany na ciałach kobiet, których te doznały na protestach. Na alternatywnych okładkach nie brak też zmęczonych twarzy lekarek i pielęgniarek, walczących z pandemią.
Kobiet wycieńczonych, obolałych, w ferworze walki, ze łzami w oczach. Łzami bezsilności albo łzami wściekłości. Kobiet, dla których w ostatnich miesiącach "popełnienie błędu" wiązałoby się z zupełnie innymi konsekwencjami niż dla wypowiadającej się z bezpiecznej pozycji celebrytki.
Kobiety wręcz pytają, jak to możliwe, że w kraju, który pokazał w tym roku, jak wiele ma genialnych aktywistek, polityczek, prawniczek, wykładowczyń, w kraju, w którym te kobiety od miesiąca są okładane pałami na marszach, absolutnie nieujawniająca swoich poglądów politycznych, Anna Lewandowska to najlepsze możliwe uosobienie siły kobiet.
Jednak sama okładka nie jest jeszcze najgorszym ciosem w stronę świadomych czytelniczek. W środku magazynu znajdujemy bowiem artykuł, który mówi o tym, co dzieje się na ulicach Polski.
Chociaż nie... on mówi o tym, jak ulica dyktuje trendy i co będzie odpowiednim makijażowym outfitem, by radośnie i z pełnymi objętości rzęsami udać się na walkę o swoje prawa. "Elle" postanowiło podejść do kobiet w taki sposób, jakby jego głównym wydawcą był sponsor pod tytułem Patriarchat.
"Idź obalić rząd, ale nie zapomnij ładnie przy tym wyglądać". Zabrakło, więc tylko rad o tym, żeby nie krzyczeć za głośno. Ostatnio nie brak producentów, którzy swoje wyroby sygnują błyskawicą, by podkreślić to, że opowiadają się za Strajkiem Kobiet.... albo by po prostu zwiększyć swoją sprzedaż.
"Elle" posłużyło się podobnym chwytem. Autorka artykułu wskazuje, że "branża beauty staje po naszej stronie”, dlatego warto zaopatrzyć się w konkretne kosmetyki, które pozwolą nam podkręcić swój look przed protestem.
Pod tekstem widnieje reklama perfum (525 zł), tuszu do rzęs (125 zł) czy najtańszego w tej stawe lakieru do paznokci (44zł).
I obraz ten jest idealnym podsumowaniem tego, co "Elle" zafundowało nam w całym styczniowym numerze.
Kompletnego niezrozumienia potrzeb zwykłych kobiet, które w czasie pandemii tracą pracę, godzą home office z zajmowaniem się dziećmi albo walczą o życie pacjentów w szpitalach.
Kobiet, które nie zastanawiają się nad tym, czy szminka za 200 złotych o ekstrawaganckiej nazwie sprawi, że poczują się silne. Bo szminka za 200 zł to tylko szminka za 200 zł, a ich kobieca siła ma źródło zupełnie gdzie indziej.
Kobiet, które tak jak Anna Lewandowska mają dzieci, mężów i pasje, ale gdy popełnią błąd, muszą za niego słono zapłacić i zabraknie prawnika, który z widmem pozwu i karą 50 tysięcy zjawi się u kogoś, kto miał czelność je skrytykować.
Aż chce się przywołać komentarz Karoliny Korwin Piotrowskiej, która mówi wprost o tym, że era kobiecych pism właśnie upadła.
"Nie wszystkie kobiety są debilkami, za jakie je macie. Reakcja na te okładkę, głośna, masowa, spontaniczna, mówi jedno: czas kręgów wzajemnej adoracji i promocji, siedzących we własnej bańce, lansujące znajome i koleżanki sponsorów, w kółko te same puste, pozbawione osobowości, gładkie i bezmyślne twarze i nazwiska, do znudzenia, do pierwszych torsji, właśnie się kończy" — pisze na swoim Instagramie.
"Elle" przypomina mi teraz ekspedientkę w jednym z tych ekskluzywnych sklepów, w których oceniają cię od wejścia i patrzą na ciebie z góry.
Bo to miejsce dla bardziej luksusowych klientek niż zwykła ty. Tam twoja siła drzemie w twoim portfelu. I z jednej strony gardzi twoimi zwykłymi ciuchami, ale z drugiej próbuje zagadać, bo przecież musi ci coś sprzedać. Tym razem się nie udało, a rewolucja kobiecej siły jest tak daleko, że nie uda się nigdy więcej!