Hasło "wybierzmy mniejsze zło" pojawia się często w kontekście polskiej polityki, szczególnie wyborów. Rzadko jednak słyszy się je w dyskusji o wyborach prezydenckich w USA. Świat świętuje przegraną Trumpa-seksisty i euforycznie czeka na rządy liberalnego Bidena. Nad nowym prezydentem jednak, podobnie jak nad Trumpem, wiszą oskarżenia o przemoc seksualną – i czemu to, co boli nas u jednego kandydata, w przypadku drugiego jest właściwie pomijane?
Powiedzieć, że Donald Trump jest seksistą, to nic nie powiedzieć. Do tej pory szesnaście kobiet oskarżyło Donalda Trumpa o gwałt lub molestowanie seksualne.
Wyroki w tych sprawach nie zapadły, ale codzienne wypowiedzi Trumpa nie pomagały mu w obronie niewinności. Wiele razy podkreślał wyższość mężczyzn nad kobietami i wskazywał, jak dyscyplinować płeć piękną.
W programie telewizyjnym Access Hollywood tłumaczył nawet prowadzącemu Billy'emu Bushowi, jak obchodzić się z kobietami.
– Ja nawet nie czekam [na pozwolenie – przyp. red]. I jeśli jesteś gwiazdą, one na to pozwalają. Możesz robić, co chcesz. Łapać je za cipki. Możesz robić, co chcesz – głosił.
Joe Biden natomiast popiera prawa reprodukcyjne kobiet, w tym legalizację aborcji, a jego fundacja Biden Foundation, którą założył wspólnie z żoną Jill Biden, zajmuje się zapobieganiem przemocy wobec kobiet i zagwarantowaniem przestrzegania praw osób LGBTQ.
Czego nie wiemy o Joe Bidenie
Na pierwszy rzut oka kandydaci pochodzą więc z zupełnie różnych stron sceny politycznej, a także mentalnej. Ich życie rodzinne i stosunki z partnerkami także są odmienne.
Biden zresztą na sierpniowym konwencie demokratów nie przedstawił się jako były wiceprezydent, a jako "mąż Jill Biden". Trump tymczasem ignorował Melanię nawet na oficjalnych spotkaniach politycznych.
Jak to możliwe, że dwóch tak różnych kandydatów jednak coś łączy – oskarżenia o przemoc seksualną wobec kobiet? A my właściwie nic nie wiemy o tej stronie życiorysu nowego prezydenta USA?
Oskarżony przez współpracowniczkę
Joe Bidena o napaść oskarżyła była pracownica jego biura senackiego, 56-letnia Tara Reade. Twierdzi, że padła ofiarą napaści seksualnej w 1993 r.
Kobieta pracowała jako asystentka sztabu Bidena, gdy był on senatorem stanu Delaware. Reade opowiadała w mediach, że polityk przycisnął ją do ściany i dotykał jej miejsc intymnych.
– Dla mnie był wcześniej autorytetem – facet w wieku mojego ojca, obrońca praw kobiet – i nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje. Zobaczył moją minę, chwycił mnie za ramiona i powiedział: "Jesteś w porządku". I odszedł – wyznała po latach kobieta.
Oskarżenie wobec Bidena pojawiło się w maju tego roku, gdy trwała już kampania prezydencka Bidena. Jednak cała sytuacja miała miejsce w 1993.
Reade podkreśla, że już wtedy złożyła na przełożonego pisemną skargę. Nie uzyskała jednak żadnej pomocy, a została jedynie przeniesiona na inne stanowisko.
Victim Blaming
Kultura gwałtu ma się dobrze zarówno w Polsce, jak i w Stanach. Tara Reade była oskarżana o chęć pogrążenia Joe Bidena. Zadziałał mechanizm obwiniania ofiar, czyli victim blaming.
Współpracownicy Bidena z góry wierzyli w jego niewinność, za to wiarygodności zeznaniom Tary dodawał fakt, że od razu złożyła skargę na zachowanie przełożonego. Dzisiaj współpracownicy Bidena twierdzą, że nie mieli pojęcia o tej sytuacji. Po stronie Tary stoi jej rodzina i przyjaciele.
I to tylko czubek góry lodowej. Joe Biden został oskarżony o przemoc seksualną przez 7 innych kobiet – o czym naprawdę mało kto słyszał. Żadne wyroki w tych sprawach nie zapadły, żadna z kobiet nie wstąpiła na drogę sądową, jednak liczba domniemanych pokrzywdzonych daje do myślenia.
Mniejsze zło?
W czasie wyborów na niekorzyść Trumpa przemawiały seksizm, rasizm czy homofobia. Jednak w przypadku Joe Bidena sytuacje, jak ta dotycząca Tary Reade, zostały skutecznie zatuszowane.
Wielu wyborców bez zastanowienia uwierzyło, że Biden jest głosem, opowiadającym się za prawami kobiet. Czy sam fakt, że publicznie deklaruje feminizm sprawia, że jest lepszy od Trumpa? Kobiety, które czują się przez niego skrzywdzone, jeśli mówią prawdę, zapewne uważają inaczej.
Nauczyliśmy się wybierać mniejsze zło i chwalić kandydatów za każde pozytywne odstępstwo od "rutyny". Rutyny seksizmu, mizoginii czy homofobii. Jednak cierpienia ofiar nie zrekompensują poglądy głoszone przez sprawców – nawet te najbardziej feministyczne.