Kiedy kilka tygodni temu ogłaszano pandemię, szkoły zostały zamknięte, a rodzice zmienili tryb pracy na #homeoffice2020, psychologowie trąbili, że oto nadszedł czas na bliskość. I jak? Udało się? Bo ja słyszę od rodziców głównie narzekanie. Jedno wielkie "mam dość swoich dzieci". Znam tylko wycinek rzeczywistości, to zrozumiałe. Jednak w tym "mam dość" widzę praprzyczynę, której odkrycie sprawiło, że ja jako mama pozbyłam się ciężaru niechęci do własnego dziecka. I rzeczywiście ma ona wiele wspólnego z bliskością, nie tylko z moim synem.
W jazgocie dziecięcych pisków i grających zabawek trudno usłyszeć własne myśli. Trudno napisać maila bez czytania go na głos. W tej chwili zna to chyba każdy i tak, to ma prawo was męczyć. To naturalne.
Z tym że wystarczy, by zapanowała cisza i już odpoczywamy. Już się regenerujemy. Hałas to nie jest praprzyczyna stanu "mam dość".
To nie hałas was tak męczy, choć może wam się tak wydawać, bo stan "mam dość" to uporczywe brzęczenie w głowie, to chaos i wypalenie. To potrzeba bycia w samotności.
Człowiekiem być
Dzieci są angażujące. Potrzebują uwagi, wskazówek, inspiracji. Potrzebują towarzystwa. Wszystko to jest naturalną częścią bycia – chciałoby się napisać – dzieckiem. Tymczasem chodzi nie tyle o bycie dzieckiem, ile człowiekiem. Istotą, która ma uczucia i do osiągnięcia dobrostanu, potrzebuje je dostrzegać, wyrażać i rozumieć.
Dzieci tego nie potrafią lub robią to nieudolnie. Na początku za pomocą płaczu, potem również buntu i tak zwanego złego zachowania.
Problem polega na tym, że wasze potrzeby się wykluczają – ty i twoje dziecko macie inne uczucia tu i teraz. Nadal łączy was potrzeba wyrażania emocji i realizowania swoich potrzeb, jednak dziecko potrzebuje do tego ciebie.
Dlatego to naturalne, dobre i bardzo potrzebne, że po sto razy tłumaczysz to samo, powstrzymując się od krzyku. To konieczne dla dobrostanu psychicznego twoich dzieci, że codziennie szukasz rozwiązań, by one jak najmniej czuły się odrzucone, gdy ty ślepisz w komputer.
To męczące, eksplorujące, ale konieczne. Czy to jest praprzyczyna stanu "mam dość"? Jeszcze nie, ale jesteśmy blisko.
"Im więcej ciebie, tym mniej"
Zmęczeni wiecznym zaspokajaniem dziecięcych potrzeb, nie mamy siły wrócić do własnych. Przytłoczeni dziecięcymi prośbami i manifestami, nie słyszymy siebie. Nie tylko nie słyszymy własnych myśli przez hałas, ale przestajemy rejestrować swoje uczucia, bo bodźców z zewnątrz jest za dużo i są dla nas zbyt ważne, by je ignorować.
W końcu to nasze dzieci, najważniejsze istoty w naszym życiu proszą o uwagę, nie ktoś obcy. Nie możemy ich zostawić. Oddajemy im wszystko i niewiele wystarcza dla nas.
Nasze uczucia, które jesteśmy w stanie rejestrować to tylko zmęczenie, czasem frustracja i bezsilność. To wszystko.
A przecież jest tego więcej. I to zostaje zignorowane, zepchnięte, a uczucia traktowane w ten sposób są jak ziarenka rozrzucone gdzieś w naszej psychice. Zapuszczają korzenie, kiełkują, o czym nie mamy zielonego pojęcia i zamieniają się w coś, nad czym potem nie możemy zapanować.
Toksyczne plony
W agresję, w niechęć, w przykre myśli o sobie, w krytyczne myśli o dzieciach, w jad, w zgorzknienie, w ocenianie drugiej osoby, w niesprawiedliwe osądy, w abstrakcyjne oczekiwania wobec innych (dzieci, partnera), w krzywdzące wnioski...
Wszystko to jest tylko i wyłącznie owocem na gałązkach tego, co wykiełkowało z ignorowanych uczuć i niezaspokojonych potrzeb. Bo tak jak powyżej nie zachowują się osoby, które czują się dobrze same ze sobą.
Kiedy kiełkuje w nas wiele takich ziarenek jednocześnie, czujemy chaos, pustkę, irytację i każde kolejne "mamo, on mnie bije" i "pobaaaaw się zeee mnąąąą" wywołuje w nas torsje, a poranek rozpoczynany od słowa "nie!" sprawia, że chcemy się teleportować na bezludną wyspę.
Czy to wina dzieci? Nie. Bycie rodzicem polega na odpowiadaniu na dziecięce potrzeby, a to czy będziemy do tego zdolni, zależy od nas. Od tego, czy pozwolimy rozrzuconym ziarnom kiełkować.
Wypalony rodzic to nieskuteczny rodzic
"Zadbaj o siebie" i "zacznij od siebie" to już wyświechtane psychologiczne frazesy. A szkoda, bo są w sedno. Nie bez przyczyny przed każdym lotem stewardessy informują, że w razie kłopotów, gdy wypadną maski tlenowe, najpierw maskę zakładamy sobie, a potem dziecku.
To w myśl zasady "martwy rodzic, to nieprzydatny rodzic". Tu obowiązuje ta sama: zaniedbany rodzic to kiepski rodzic. Mało skuteczny, skoro nie ma siły reagować na dziecięce wołanie.
Dlatego, jeśli naprawdę czujecie, że macie dość swoich dzieci, zacznijcie od pracy nad swoimi uczuciami. Na pewno niektórzy wzruszają ramionami: jakimi znowu uczuciami? Tak, praca nad sobą, dbanie o swoje uczucia i zaspokajanie potrzeb to też wyświechtane frazesy...
Tymczasem ilu z was potrafiłoby pod koniec dnia wymienić 5 różnych uczuć przykrych i przyjemnych, których doświadczyło? I dlaczego? Umiecie dostrzec wasz wstyd? Wasz smutek? Lęk? Wiecie, co sprawia wam satysfakcję? Co powoduje, że czujecie się ważni? Po czym poznacie, że jesteście zadowoleni?
Te wszystkie uczucia istnieją, zapewniam, a ta wyświechtana "praca nad sobą" właśnie na tym polega – że wiecie takie rzeczy, że przyglądacie się im i korzystacie z tej wiedzy.
Na tym polega dojrzałość, która sprawia, że możecie być świadomie dobrymi rodzicami, żonami, mężami, partnerami, przyjaciółmi i po prostu ludźmi. I w końcu: na tym polega bliskość z samym sobą, bez której nie zbudujecie bliskości z nikim innym.