Kasia Tusk jest jedną z tych wiecznie uśmiechniętych celebrytek, które bardzo dbają o brak kontrowersji, przepełnione są czułością wobec świata i nie bardzo mogą się zdecydować, czy chcą imitować (wiecznie radosne) Amerykanki, czy może (hygge'owe) Skandynawki. Takich postaci w show biznesie – wbrew pozorom – zostało niewiele, bo w mediach społecznościowych dominuje teraz narracja, w myśl której "wszyscy jesteśmy tylko ludźmi". I choć strategia Tuskówny bywa zrozumiała (przynajmniej niezbyt często musi się z czegokolwiek tłumaczyć), to chyba już straciła rację bytu.
Gdzie szukać idealnego życia?
Polki bowiem tej konwencji nie rozumieją, mimo że zarówno influencerzy, jak i dziennikarze próbują wcisnąć świadomość rządzących nią praw ("życie nie wygląda jak Instagram") każdym możliwym wentylem. Z tym, że niewiele to daje.
Bo tak:
Aktorka A napisze, że "wszyscy mamy problemy, Instagram to tylko wycinek rzeczywistości". Piosenkarka B otwarcie powie, że od dwóch lat stara się o dziecko i to pragnienie zdominowało jej życie, ale niestety powoli zaczyna się poddawać. Modelka C da do zrozumienia, że życie na walizkach nie jest jej ulubionym i panicznie chce już poczucia stabilizacji. Komiczka D pokaże porównanie swoich zdjęć "z zaskoczenia" i pozowanych, żeby pokazać, że nie zawsze ma płaski brzuch i zapalone przy łóżku świeczki. Blogerka E wstawi fotkę bez makijażu, żeby pokazać, że jak wiele z nas boryka się z problemami skórnymi, ale stara się akceptować siebie.
Polka uosobiona w setkach dziewczyn – zarówno X, Y, jak i Z – hurralnie, gremialnie i jednogłośnie stwierdzi, że może rzeczywiście zwierzające się celebrytki jakieś problemy mają, ale nie znaczy to przecież, że idealne życie istnieć nie może!
Bo skoro Kasia Tusk o problemach nie mówi, a na zdjęciach jej mieszkanie i rodzina zawsze wygląda jak z najbardziej ekskluzywnej wersji katalogu Ikei, to znaczy, że jej życie jest po prostu lepsze od życia tych, które kiedykolwiek przyznały się do problemów, chandry czy kłótni z bliskimi.
Chcę taką ścianę jak pani, moje życie będzie lepsze
W efekcie córka byłego premiera musi czytać pod swoimi postami (choćby pod ostatnim), że "wiedzie życie idealne", a setki jej obserwatorek "zazdroszczą jej życia". Nie mieszkania, ani fajnego samochodu, które łatwo można przecież ocenić w kategoriach estetycznych. ŻYCIA, o którym nic przecież nie wiedzą.
Nie wiedzą, czy nikt z jej bliskich ciężko nie choruje. Nie wiedzą, czy jej związek nie przeżywa kryzysu. Nie wiedzą, co czuje, kiedy słyszy o swoim ojcu niedorzeczności ze strony prawicowych mediów i ich odbiorców. Nie wiedzą, czy nie marzy o czymś, czego nie może zrealizować. Nie wiedzą, czy chodzi na terapię, żeby się uporać z hejterami, których ma od groma. Nie wiedzą, czy nie przeżywała depresji poporodowej. I choć mam nadzieję, że żadne z tych przypuszczeń nie jest prawdziwe, to gdyby było – nie napisałaby o tym swoim fanom na Instagramie. To po prostu nie jej typ "bycia obecną" na Instagramie.
Jeśli więc Kasia Tusk te komentarze czyta, to kręci z niedowierzaniem głową, nawet jeśli rzeczywiście czuje się szczęściarą. Podobnie jak kręci nią, kiedy dostaje liczne pytania: "Czy te buty brudzą się w piasku?", "Jakiej firmy była pani biała farba do ścian i jak się nazywa ten odcień?", "Czym zastąpić bułkę, by potrawa miała mniej węglowodanów i niższy indeks glikemiczny?".
Jasne, że Kasia Tusk korzysta z tego, że jest na świeczniku – również finansowo. Wciąż jest jednak normalnym człowiekiem, którego nie powinno się traktować jako zamiennika Google'a ani zazdrościć mu "idealnego życia", bo takie po prostu nie istnieje. Zrozumcie to wreszcie i doceńcie swoje własne!