Reakcja rodziców i pedagogów na słowa "ale to on zaczął, musiałem się bronić" jest prawie zawsze taka sama. Tłumaczą dziecku, że nie odpowiada się przemocą na przemoc, mówią, że taką sytuację trzeba zgłosić dorosłym. Finalnie obie strony konfliktu muszą ponieść konsekwencje, albo gorzej – to agresor uchodzi za "pokrzywdzonego". Inaczej jednak było z małą Luną...
"Nie dotykaj mnie"
Pochodząca z Oregonu Margaux opisała, co przydarzyło się jej córeczce. Nie tylko po to, żeby się pochwalić, lecz żeby ostrzec i – dość górnolotnie rzecz ujmując – przywrócić wiarę w sprawiedliwość. Ten post stał się inspiracją dla 60 tys. osób, które polubiło go na Facebooku.
Luna już pierwszego dnia szkoły opowiedziała mamie o chłopcu z jej klasy, który – mimo że proszony o poprzestanie – nieustannie za nią chodził i próbował wejść z nią do łazienki. Mama poradziła jej, żeby następnym razem nie prosiła go, żeby sobie odpuścił, lecz wydała mu taką komendę. Przydatne wypowiedzi ćwiczyły przed lustrem. "Nie dotykaj mnie". "Zatrzymaj się".
– Kilka dni później zadzwonił do mnie dyrektor szkoły, który poinformował, że doszło do "incydentu". Ten sam chłopiec osaczył Lunę, przygwoździł ją do ziemi kolanami opartymi na jej klatce piersiowej i zmusił do otwarcia ust, aby mógł polizać wnętrze jej buzi. Ona krzyczała i płakała, żeby przestał. Pracownik szkoły w końcu go odciągnął. Luna była przerażona. Ja byłam wściekła – opisuje Margaux.
"Już nigdy mnie w ten sposób nikt nie dotknie"
Po zaledwie czterech dniach w szkole jej "pewna siebie, żywa, mała fasolka szparagowa nagle stała się nerwowa i niepewna siebie". Powiedziała, że martwiła się, bo nie miała wpływu na to, czy nie stanie się jej nic złego. I choć szkoła zadziałała szybko, iskra z oczu Luny zniknęła. Jej zaufanie do zdolności zachowania własnego bezpieczeństwa zostało rozdarte na strzępy.
Długo rozmawiały o poczuciu bezradności, aż w końcu postanowiły, że Luna pójdzie na zajęcia z samoobrony w szkole ju-jitsu. Zaczęła na nie chodzić dwa razy w tygodniu, bo już po pierwszych zajęciach dziewczynka uznała, że dzięki nim "nikt już jej nigdy w ten sposób nie dotknie".
"Nie poniesie żadnych konsekwencji"
Konfrontacja z rzeczywistością nastąpiła wcześniej niż można się było tego spodziewać.
– Wczoraj na przerwie starszy i większy uczeń nie chciał czekać na swoją kolej, by wspiąć się na urządzenie na placu zabaw. Szarpnął więc Lunę i zaczął ją rzucać za kołnierz. Luna użyła wtedy własnego ciężaru, by go przewrócić, ale wciąż jej nie puścił. Nacisnęła więc kolanem na jego klatkę, dopóki nie leżał płasko na plecach, a następnie przycisnęła goleń do szyi, aż zaczął pluć i puścił ją. Wtedy szybko się wycofała – opisuje jej mama.
Pewność dziewczynki wzrosła, nikt jej nie nie upokorzył, a lekcje samoobrony odniosły spodziewany skutek. Wisienką na torcie jest jednak wiadomość od dyrektora szkoły. Poniższa transkrypcja wiadomości głosowej jest nieco zniekształcona, ale i tak zostanie wydrukowana, oprawiona i postawiona na biurku Margoux.
Dyrektor opisał w nim sytuację, która miała miejsce i zapewnił, że Luna nie podżegała ani nie eskalowała konfliktu. To dziecko, które próbowało ją spacyfikować, poniesie konsekwencje. – Piekarz ze sklepu spożywczego odmówił napisania "Baby's First Choke-Out" na świątecznym torcie, który kupiłam, ale to w porządku – śmieje się mama Luny.
Na jej post odpisało wielu internautów, którzy chcą taki tort upiec sami, albo płacić za dalsze lekcje samoobrony małej. To jednak potrzebne nie jest – w przeciwieństwie do świadomości, że powinniśmy uczyć nasze dzieci samoobrony. I rozumieć, że to, iż dziecko kogoś sprowadziło do parteru, nie oznacza, że jest tak samo winne jak druga osoba.
Możemy się bowiem różnić w podejściu do wychowania, ale każdy z nas wolałby, żeby jemu dziecku nie groziło niebezpieczeństwo ani upokorzenie.