Udzielaliście kiedyś zgody na wezwanie karetki do swojego dziecka, gdyby uległo wypadkowi lub obrażeniom? Czy może zawsze było dla was oczywistym, że jeśli będzie pod opieką, to pomoc medyczna w razie konieczności zostanie mu udzielona? Logicznym wydaje się wariant drugi, ale – jak się okazuje – przedszkola masowo wręczają rodzicom do podpisu karteczki, na których ci mogą wyrazić zgodę na pomoc medyczną, albo... jej odmówić.
Treść kartki nie pozwala na niewłaściwą interpretację: "W razie zagrożenia życia lub zdrowia mojego dziecka wyrażam zgodę/nie wyrażam zgody na wezwanie karetki pogotowia, przewiezienie dziecka do szpitala i udzielenie pierwszej pomocy".
Pod postem SuperNiani, która opublikowała otrzymane zdjęcie, pojawiły się komentarze rodziców, którym podsunięto takie samo lub podobne oświadczenie. Na przykład: "W razie braku kontaktu z rodzicem wyrażam zgodę na wezwanie pogotowia oraz na to, aby pracownik przedszkola był obecny przy dziecku do czasu przyjazdu rodziców."
Obie formy budzą uzasadniony niepokój. Po pierwsze bowiem: czy najpilniejszą sprawą, o którą będą musieli zadbać przedszkolni nauczyciele (w razie zagrożenia) będzie poszukiwanie dokumentu celem sprawdzenia, czy rodzic wyraził zgodę na pomoc dziecku? Czy zanim zadzwonią po pogotowie (które może realnie pomóc), wykonają telefon do rodziców (którzy mogą tylko przytulić)?
Zakładamy, że zdecydowana większość rodziców taką zgodę wyrazi, ale zwłoka spowodowana brakiem możliwości skontaktowania się z rodzicem lub szukaniem odpowiedniej kartki może odbić się negatywnie na zdrowiu dziecka.
Po drugie: czy jeśli rodzic nie wyrazi zgody (ze względu braku zaufania do służby zdrowia, albo po prostu dlatego, że nie było go na odpowiednim zebraniu) dziecko ze złamaną nogą albo atakiem padaczki zostanie pozostawione samo sobie?
Przepisy
Zgodnie z przepisami Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego tylko rodzice mogą podejmować decyzje w sprawach istotnych dla dziecka i nie przenoszą swoich uprawnień i obowiązków na doraźnych opiekunów. Dyrektor przedszkola nie ma prawa podjąć decyzji wbrew woli rodziców, nawet jeśli zagrożone jest życie dziecka (!). Prosi zatem o podpisanie tego typu "dokumentu" dla własnego bezpieczeństwa (nietożsamego z bezpieczeństwem jego podopiecznego).
Jednoznacznie na ten temat wypowiedziała się pani Kamila, która pracuje w pogotowiu. – Pismo sobie mogą o kant stołu podrzeć. Aby miało ono wymiar prawny, musiałoby być oświadczeniem spisanym u notariusza. Inaczej życie i zdrowie jest dobrem najwyższym. I przedszkole, szkoła czy gabinet nie powinien brać takiego pod uwagę takiego pisma. W pogotowiu mam obowiązek podać leki, jeśli wymaga tego stan zdrowia dziecka – mówi.
Ma rację, bo chociaż działanie lekarza uzależnione jest od zgody pacjenta lub jego ustawowego przedstawiciela, to uznaje się, że zagrożenie życia lub zdrowia owego pacjenta jest traktowane jako "stan wyższej konieczności".
Żeby jednak do decyzji lekarza dopiero doszło, musi on zostać do pomocy wezwany – nie decyzją dyrektora, lecz rodzica lub opiekuna, którego zdanie w tej sytuacji jest kluczowe. Niestety.