
Ośmioletnie dziecko różne rzeczy mówi i nie zawsze należy się do tego przywiązywać jak do życiowych deklaracji. Janusz Korwin-Mikke się jednak przywiązał i postanowił swoją rozmowę z córką nie tylko upublicznić, ale przede wszystkim użyć do publicznego skrytykowania koedukacyjnych szkół i postawy "większości" dziewcząt. Skoro już postanowił analizować słowa swojej córeczki, na jego miejscu zastanowiłabym się jednak, gdzie przekonania dziewczynki mają swoje źródło. W definicji kobiecości na pewno zapisane nie są.
"Dlatego, żeby dziewczyny mogły sobie znaleźć mężów, albo przynajmniej chłopaków!".
Może i 76-letni celebryta polskiej polityki dostrzega związek przyczynowo-skutkowy i wie, że sam podobnego rozumowania swoją córkę nauczył; że nikt inny, jak właśnie on, wmówił jej, iż kobieta bez mężczyzny nie istnieje. Skoro zaś nie istnieje, to chyba jak najszybciej powinna sobie jakiegoś znaleźć?
Tymczasem jego córka słyszała już wielokrotnie, że "kiedy kobieta ma pryszcz na twarzy, stara się nie wychodzić z mieszkania i podobnie jest z inwalidami". To sformułowanie miało uderzać w osoby niepełnosprawne, ale rykoszetem oberwały kobiety i dziewczynki, wszak przecież "pryszcz na twarzy" przydarza się nawet 12-latkom. Dobrze byłoby mieć wtedy jakiegoś chłopaka na podorędziu, bo tatuś czasami bywa w pracy. Nie przyniesie ani obiadku, ani podpasek.
Korwin-Mikke w swoim poście posuwa się zresztą dalej; twierdzi, że kolejną wadą koedukacji w szkołach są związki rówieśnicze, które w niej się zawiązują. Jego zdaniem podobne związki rozpadają się z "powodów biologicznych". – Mężczyzna o wiele dłużej jest czynny i atrakcyjny seksualnie od kobiety. I powoduje to tragedie osobnicze – ale też i ogromny koszt społeczny. Bo rozpad rodziny to również koszt. Ogromny koszt! – napisał polityk.
Może cię zainteresować także: "Ofiary pedofilii żyją w piekle sprzeczności". Oto, dlaczego dzieci wracają do oprawców