"Wyjdź ze swojej strefy komfortu, lepiej być niż mieć, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, kolekcjonuj wspomnienia zamiast rzeczy"– to bon moty posttranformacyjnego pokolenia, które krok za krokiem doganiają te nieco już starte, ale wciąż dobrze nam znane "wszystko w twoich rękach, możesz być kim chcesz, ciężką pracą ludzie się bogacą". I choć warto walczyć o lepsze życie, czasem bilans zysków i strat definiuje lądowanie jako co najmniej twardawe.
"Zacznij myśleć o sobie"
Znam mężczyznę, który na terapii poinformował, że zamierza zdradzić żonę. Terapeutka powiedziała mu, żeby kierował się przede wszystkim własnym szczęściem i potrzebami; że nie powinien – tak jak robił to całe życie – wiecznie myśleć o innych i zapominać o sobie.
Romans trwał 2 miesiące, o odzyskanie żony walczy już 2 lata. Czy dzięki temu zrozumiał, jak ważne jest dla niego małżeństwo? Nie, zawsze to wiedział. Czy stał się lepszym człowiekiem?Twierdzi, że – poza tym jednym impulsem – przez całe życie brzydził się zdradą.
"Rzuć korpo i zacznij własny biznes"
Na leśnej drodze czekałam kiedyś ze znajomymi na pomoc drogową, w międzyczasie kupiłam kobiałkę jagód i wdałam się w papierosowy small talk z ich sprzedawczynią. Pani Basia pewnego dnia "rzuciła papierami" i zostawiła nieźle płatną (ale za to nudną) pracę w dużej firmie w pobliskim miasteczku.
Przeczytała kilka artykułów o szczęśliwcach, którzy "rzucili korpo i spełniają się, hodując pszczoły" i pomyślała, że kiedy jak nie teraz. Miała duże plany, ale własny biznes jej nie wyszedł. Za coś musi wykarmić dzieci ("jagód już nie chcą"), do firmy z powrotem jej nie przyjmą, a na domiar złego jej byli współpracownicy zrobili jej czarny PR w okolicy. Żeby znaleźć porządną pracę, musiałaby przeprowadzić się do miasta 150 kilometrów dalej, co w jej sytuacji życiowej jest nie do zrobienia.
Czy to ją czegoś nauczyło? Tak, większej ostrożności. Ale straty przewyższają korzyści.
"To ogromna szansa"
Moja koleżanka swego czasu studiowała kulturoznawstwo. Pojawiła się okazja, żeby wyjechać na pół roku do Chin. Wszyscy jej zazdrościli, każdy mówił, że to ogromna szansa. I że co ona będzie w tym Krakowie robić, skoro Szanghaj stoi przed nią otworem?
Nie była przekonana, ale pomyślała, że to zwykły strach przed wyjściem ze swojej strefy komfortu. Że do odważnych świat należy i "będzie miała co wnukom opowiadać".
W Chinach od początku czuła się źle. Przetrwała, ale w międzyczasie pod kołami samochodu zginął jej pies, którego oddała pod opiekę ulubionej, psolubnej sąsiadce, rzucił ją chłopak, który nie wytrzymał półrocznej rozłąki i straciła tani, wynajmowany kąt do mieszkania, który był "stanowczo najlepszym miejscem, w którym mieszkała".
Wróciła zdezorientowana, z poczuciem, że straciła nie tylko czas (choć chłopaka opłakiwała najmniej; rozpad ich związku był akurat do przewidzenia). Co ze sobą przywiozła? Złe wspomnienia i informację, że Chinki nie używają tamponów, a u mężczyzn doceniają piękno portfela.
Z życia jak z cytryny...
Wszystkie 3 osoby łączy uległość wobec cudzej rady: "lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż tego, że się czegoś nie zrobiło". Usłyszały, że lepiej być niż mieć i każdy jest kowalem własnego losu. Te wszystkie historie przypomniały mi się, kiedy przeczytałam facebookowy post Martyny Wojciechowskiej.
Jest w nim sporo racji ("nikt nie żałował, że nie jeździ lepszym samochodem, że nie mieszka w lepszej dzielnicy"), aczkolwiek presja na wychodzenie ze swojej strefy komfortu (kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, z życia jak z cytryny – trzeba wyciskać najwięcej) zaczyna przypominać presję młodego kapitalizmu pod hasłem "możesz być kim chcesz".
Od pucybuta do milionera. Wszystko zależy od ciebie. Jeśli masz ręce i nogi sprawne – nic nie stoi na przeszkodzie. Ten, któremu nie wyszło, jest sam sobie winny. Wszyscy są równi, każdy może wszystko. Sęk jednak w tym, że to nieprawda.
Nie wszyscy możemy rzucić pracę i zostać milionerami bez większego wysiłku, za to z wielkim spokojem ducha. Nie wszyscy możemy "szaleć tak, aż do bólu" bez żadnych konsekwencji. Nie każdemu wyjazd w odległe strony będzie służył.
I nie ma żadnego powodu do poczucia niższości, wstydu czy kompleksów. Bo nigdy nie wiesz, czym zapłacili ci, którzy zaryzykowali. Słyszymy tylko o tych, którym się udało. Tych, którym się nie udało, jest więcej. Tylko nie mają głosu.