"Wymarzony" w kinach od 24 maja
"Wymarzony" w kinach od 24 maja materiały prasowe
REKLAMA
Mogłabym na wstępie wymienić kilka przymiotników: poruszający, wzruszający, ciepły, subtelny, ale nie bombardujący emocjami, niewywołujący poczucia niezgody i wkurzenia. Mogłabym też napisać, że to pierwszy film, jaki widziałam, który w takim stopniu pokazuje, czym tak naprawdę jest "cud narodzin". Mogłabym polecić, by każdy "Wymarzonego" obejrzał. I wszystko byłoby prawdą.
To jeden z tych filmów, który, niestety może zostać pominięty, gdy spojrzymy w kinowy repertuar. Film akcji z gwiazdorską obsadą, modną komedię, a może dramat, którego plakatami reklamowymi oklejono pół miasta, a jakaś celebrytka poleciła go na instastory? Nie. Powiadam – nie popełnijcie tego błędu – obejrzyjcie "Wymarzonego" (reż. Jeanne Herry).
Fabuła to nie wszystko
"Maleńki Theo zaraz po narodzinach zostaje oddany do adopcji. Podczas gdy pracownicy opieki społecznej poszukują dla niego odpowiednich rodziców, jego tymczasowym opiekunem zostaje Jean, który ze zdumieniem dostrzega, jak dużo chłopczyk rozumie ze swojej sytuacji i jak wiele potrzebuje miłości. Tymczasem od lat starająca się o adopcję dziecka Alice, która już niemal straciła nadzieję, zostaje wytypowana jako ide­alna kandydatka na nową mamę Theo" – to krótkie streszczenie fabuły, które możemy przeczytać w sieci, nie brzmi szczególnie porywająco.
Garść suchych informacji nie oddaje bowiem tego, co i w jaki sposób przedstawiono w dwugodzinnym filmie. A wydaje mi się, że historia Theo może wielu osobom, bo nie tylko rodzicom, uświadomić, jakim wydarzeniem jest pojawienie się człowieka na świecie. Co ważne, nie jest to łzawa produkcja, bazująca jedynie na emocjach. W pewnym sensie to dokumentalny zapis tego, co dzieje się z dzieckiem, które mama oddaje do adopcji.
logo
materiały prasowe
Trochę przyzwyczailiśmy się do myślenia, że małe dzieci niewiele rozumieją, że nie ma sensu mówić im pewnych rzeczy, bo przecież nie są w stanie w pełni dekodować naszych komunikatów. Językowo? Owszem, nie są. Emocjonalnie i intencjonalnie? Jak najbardziej, rozumieją dużo. Bardzo dużo.
Trochę idealnie, trochę jednak nie
W "Wymarzonym" sytuacja jest w pewnym sensie wzorcowo-książkowa. Pracownicy opieki społecznej i ośrodków adopcyjnych są wyrozumiali, mają kompetencje psychologiczne i pedagogiczne, wiedzę, doświadczenie, a poza tym ogromne pokłady empatii, zrozumienia, czułości. Dziecko nie jest dla nich "tylko dzieckiem, któremu trzeba znaleźć nową rodzinę". Dziecko to wartość, podmiot, którego sposób traktowania świadczy o nas dobrze albo źle. Gdzieś na drugim planie reżyser przemyca bowiem treści równie smutne, co sytuacja Theo.
Sytuację matki z problemami, która musiała oddać dziecko do ośrodka, bo sama nie jest w stanie zapewnić mu opieki. Historię dziewczynki, która chowa do kieszeni opiekunki ukochanego pluszaka tuż przed spotkaniem z rodzicielką, bo boi się kontaktu z nią. W końcu poznajemy również losy mamy Theo. Młodej studentki, która z różnych względów po porodzie mówi: "Nie chcę go".
Dziecko czuje, ono wie
"Wymarzony" to również zapis tego, ile w relacji z dzieckiem znaczą małe sygnały. Mały Theo przez pewien czas nie patrzy na opiekunów, nie płacze. Jakby żył, ale nie żył. Nie zachowuje się, jak zdrowe niemowlę, które dźwiękami sygnalizuje swoje potrzeby. Dotarcie do tego, dlaczego reaguje na otoczenie tak, a nie inaczej jest zaprzeczeniem słów, że dziecko nic nie rozumie. Że po prostu się rodzi, je, śpi i coś tam gaworzy.
logo
materiały prasowe
Rozumie więcej, niż nam się wydaje. Intuicyjnie rozpracowuje ludzi, którzy pojawiają się wokół niego, a najbardziej na świecie potrzebuje swojej wyspy – rodzica. Mamy lub taty, w których będzie mógł ulokować lęki, smutki, obawy, którzy go przytulą i opowiedzą o świecie, który już niebawem zacznie chłonąć nie tylko wszystkimi zmysłami, ale i rozumem.
Tym jednak, co we francuskiej produkcji poruszyło mnie najbardziej, to przedstawianie się noworodkowi. Mówienie do niego jak do dorosłego. Traktowanie jak pełnoprawnego obywatela świata, któremu należą się wytłumaczenia, wyjaśnienia już w pierwszych dniach. Któremu należy się szacunek i miłość. Myślę, że "Wymarzony" może zrewidować nasze myślenie o dzieciach, ale i adopcji, która jest procesem, dochodzeniem do pewnych decyzji, odpowiedzeniem sobie na milion pytań.
Warto zatem go obejrzeć nie tylko z powodu pięknej muzyki, zwięzłego i sprawnie poprowadzonego scenariusza, zbliżonych, intymnych wręcz kadrów, ale i przesłania, które jest jednoznaczne – mały człowiek jest cudem, darem. Naszym zadaniem jest umiejętność przyjęcia go i zapewnienia, że wyrośnie na szczęśliwego, świadomego i kochanego dorosłego. Bo ostatecznie chyba miłości pragniemy w życiu najbardziej, prawda?