Nauczycieli obwinia się za całe zło świata. Tymczasem są pedagodzy, którzy uboższym uczniom dofinansowują wycieczkę, albo kupują zeszyty. I to ze swojej pensji, która nierzadko wynosi 1750 złotych.
Jest jednak problem systemowy, który pojawia się od wielu lat, niezależnie od tego, kto jest ministrem edukacji. "W naszej polskiej patologii szkolnej dyrektorzy nie mają pieniędzy" - podsumowuje problem pani Beata, nauczycielka z Lublina. Odpowiedzialność dyrekcja zrzuca na nauczycieli, nauczyciele – często na rodziców.
Mama 9-letniej Mileny skarży się, że rodzice w szkole robią wszystko: płacą składki, zrzucają się na remont klasy, kupują kredę. Ostatnio "nauczycielka przeszła samą siebie", prosząc rodziców o dołożenie się do mydła. Za wszystko obwinia się nauczycieli, tymczasem okazuje się, że i tak robią znacznie więcej, niż jest od nich wymagane.
Nauczyciel wydaje własne pieniądze
Na portalu edziecko.pl pojawiła się cała litania wypowiedzi rozgoryczonych nauczycieli, których obwinia się o "żerowanie" na rodzicach. "O tym, że nauczyciel, chcąc zrobić dekorację czy jakąkolwiek gazetkę, musi materiały zakupić z prywatnych pieniędzy, że niejednokrotnie widząc, że uczeń długo nie przynosi nowego zeszytu, zakupuje mu cichaczem nowy, żeby nie miał żadnego dyskomfortu. O tym nikt już nie wspomni. Przecież zawód nauczyciela to misja, choć nie wszyscy to wiedzą" - pisze jeden z nauczycieli.
Niektórzy idą jeszcze krok dalej. – Kiedy była organizowana wycieczka, a ja wiedziałam, że kilkoro dzieci z mojej klasy na pewno na nią nie pojedzie, bo ich na to nie stać, to kontaktowałam się z rodzicami i proponowałam, że się dorzucę. Oczywiście zdarzali się tacy, którzy unosili się honorem, ale większość się jednak zgadzała – opowiada nam pani Olga, nauczycielka w wiejskiej szkole podstawowej.
Wiedziała, że dzieciaki, które na wycieczkę nie pojadą, będą później gnębione przez innych – albo milcząco wykluczane albo wyzywane od biedaków. Szkoły nie stać było na "refundację" takich wyjazdów, a ona – choć wiele nie zarabia – mogła zrezygnować z kilku przyjemności, żeby mieć w klasie szczęśliwych i lubiących się uczniów.
Nie byłoby to może tak szokujące, gdyby nie fakt, że minimalna płaca dla nauczyciela wynosi 1750,91 zł(!). A choć jest wielu takich, którzy zarabiają więcej, to w żadnym wypadku nie są to kwoty powalające. Nauczyciel, który z tak niewysokiej pensji dokłada do wyposażenia szkoły, zasługuje – według niektórych – niemal na miano bohatera.
"Może tam trzeba poszukać oszczędności?"
Oczywiście jeśli pedagog potrzebuje pomocy naukowych, może zwrócić się z prośbą do dyrekcji. Problem w tym, że owa dyrekcja często stoi przed wyborem – piłki na zajęcia sportowe, czy materiały na plastykę? Remont łazienki, czy zdezelowanego już pomieszczenia lekcyjnego? Na wszystko zazwyczaj nie starcza, stąd właśnie prośby kierowane w stronę szkolnej Rady Rodziców. To zrozumiałe, że sytuacja rodzi ich frustrację, ale winnych nie należy szukać wśród nauczycieli.
Pomóc mogłyby oszczędności w sektorach innych niż edukacyjny. Kancelaria Prezydenta w tym roku na swoją działalność pobierze 20 proc. wyższą kwotę niż w roku poprzednim, Sejm i Senat wnioskował o to samo. Łącznie te instytucje pobiorą w 2018 roku od państwa miliard (!) złotych. "Może to tam trzeba poszukać oszczędności?" - zastanawia się jedna z nauczycielek na łamach edziecko.pl.
Można przemyśleć również to, czy szkoły nie zużywają jednak za dużo papieru. Gazetkę szkolną można tworzyć również komputerowo (i na pewno przyda się to dzieciakom w przyszłości), niektóre z zadań domowych również można wysyłać elektronicznie. Takie rozwiązania nie tylko pozytywnie wpłyną na finanse szkoły, ale również na ekologię. Statystyczny Polak zużywa rocznie 90 kg papieru, szkoły z pewnością zawyżają te statystyki, a zasoby natury nie są ograniczone. Nie trzeba 30-stu dzieciom w klasie rozdawać plików kartek z 360(!) pytaniami z Pana Tadeusza, żeby czegokolwiek je nauczyć. A gdzie wy szukalibyście oszczędności?