Nie poradzę sobie. A jak nie wystarczy mi pieniędzy? Nie będę w stanie zapewnić dziecku wszystkiego! Palec pod budkę, kto nie miał takich obaw przed zdecydowaniem się na dziecko. Obstawiam, że budka byłaby pusta... A co, jeżeli stać nas na najlepsze przedszkole, szkołę językową, zajęcia dodatkowe, nianię i najnowsze gadżety, ale nie mamy czasu na dziecko? Albo inaczej. Nie mamy czy nie chcemy mieć?
Kilka dni temu na portalu gazeta.pl ukazał się list opiekunki z przedszkola, która zwróciła uwagę na problem, który w dużych miastach na pewno nie należy do rzadkich przypadków. Dyskusja o dzieciach bogatych rodziców, podrzucanych od żłobka do opiekunki, z jednych zajęć na drugie wywołała lawinę komentarzy.
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia
Wszyscy słyszeliśmy, że pieniądze szczęścia nie dają, ale wszyscy też wiemy, że bez nich byłoby trudno. Rodzic musi połączyć wszystkie obowiązki zawodowe i rodzinne – z jednej strony zarobić na to, by kupić swoim pociechom nowe buty na zimę, z drugiej mieć czas, by skorzystać z tych butów na spacerze, a nie jedynie na trasie dom-przedszkole.
Komentujący publikację, która zresztą została już usunięta, wskazali na kilka aspektów, które dotyczą większości polskich rodzin. Niektórzy oburzyli się, że osoba pracująca w placówce oświatowej ocenia ich jako rodziców – przecież muszą pracować, a dziecku chcą zapewnić najlepszą opiekę. Inni na sam fakt kategoryzowania – "dzieci bogatych rodziców mają gorzej". Kolejni denerwują się, że jak nie narzekamy na niepracujące matki, to bierzemy się za tych, którzy na pracę przeznaczają aż za dużo czasu.
Życie na bogato
Nie lubię generalizować, ale w małym stopniu zgadzam się ze stanowiskiem kobiety, która ów list napisała. Na pewno nie napiszę, że "wszystkie dzieci bogatych rodziców są tak naprawdę biedne", ale pewną zależność zauważyłam już kilka lat temu, gdy jeszcze jako młoda studentka opiekowałam się dziećmi.
Byłam "nianią dorywczą", później zdarzyło mi się pracować w pełnym wymiarze godzin. Opiekowałam się kilkoma dziećmi w różnych rodzinach. Nieraz zastępowałam koleżanki "w ich rodzinach", więc przez kilka lat dorobiłam się kilku "swoich dzieci".
Któregoś razu zadzwoniła do mnie koleżanka i z płaczem poprosiła, bym ją zastąpiła w pracy. Myślałam, że chodzi o sprawy prywatne, więc nie dopytywałam i pojechałam na piękne strzeżone osiedle. Dopiero później powiedziała mi, że zwyczajnie nie miała już siły opiekować się rodzeństwem w wieku 3 i 6 lat, ale nie ma odwagi zrezygnować.
Zaangażowanie emocjonalne
Dlaczego nie miała siły? Nie chodzi o aspekty fizyczne, a czysto emocjonalne. Ja się o tym przekonałam podczas tego zastępstwa. Rodzice po pracy poświęcili godzinę na przygotowania do wyjścia na bankiet, ja dostałam proste instrukcje: syn wie, jak włączyć bajki, więc się nie martw; pizza do odgrzania leży na mikrofalówce; wrócimy po północy, więc możesz spać na kanapie (wrócili o 2:00, więc dzieci już spały. Ja też).
Było to dla mnie o tyle dziwne, że zawsze wydawało mi się, że jak już ktoś płaci niani za opiekę nad dzieckiem, to wymaga czegoś więcej niż pizza na kolację i włączenie bajek. Dzieci były wycofane, nie chciały się bawić. Młodsze jeszcze miało w sobie jakiś żar, żeby opowiadać, co się działo w żłobku, starsze przeskakiwało tylko po kanałach z bajkami, po czym zanurzyło się w świecie gry na tablecie.
Gdy przyszła pora spania zaczęły się pytania o rodziców i zwierzenia. Obce dzieci półsłówkami mówiły o tym, że tęsknią, chciałyby się przytulić do mamy, a nie do obcej dziewczyny i że "jestem fajna, ale szkoda, że nie ma mamy". Była w nich ufność, widać, że przez ten dom przewinęło się już kilka opiekunek i dzieci zaakceptowały ten fakt. Chwaliły mi się najdroższymi gadżetami i zabawkami, pokazywały markowe ubrania, jakby chciały zamanifestować, że mają wszystko. A rodzice przed wyjściem (w ramach rekompensaty?) obiecywali kolejną grę lub film na DVD.
Niania na chwilę
U tej rodziny pojawiłam się jeszcze dwa razy. Jako zastępstwo. Później obie z koleżanką odeszłyśmy i ponownie obie trafiłyśmy z deszczu pod rynnę. Do kolejnej rodziny, w której pozornie było wszystko. Na nasze uwagi reagowano zwiększaniem stawki, żebyśmy tylko przychodziły. Poprzednia pani została zwolniona, ponieważ "za bardzo się angażowała". Zasada była prosta: bez czułości, przytulania i zbędnego gadania. Dziecko ma nie przeszkadzać i nie wychodzić z pokoju.
Ale jak to zrobić z maluchem, który wie, że mama jest w pokoju obok i chce się przytulić? Jako osoba empatyczna, która na pewnym poziomie przywiązywała się do dzieci, którymi się opiekowała, nie byłam w stanie znieść ciągłego odrzucania malucha, który na tym etapie rozwoju mniej niż bajki o piesku, potrzebował czułości.
Wszyscy musimy pracować!
Bez wątpienia kluczem do tego tematu jest szukanie balansu pomiędzy sprawami zawodowymi a opieką nad dzieckiem. Każdy świadomy dorosły pomyśli pewnie: "Tak, muszę pracować, żeby zarobić na rodzinę. Ale po pracy poświęcam czas najbliższym. I tyle". Niestety nie zawsze wygląda to tak pięknie.
W swojej "karierze" opiekunki trafiłam na rodziców, którym zdarzało się raz na jakiś czas, że musieli zostać w pracy dłużej. Dzwonili, pytali o dziecko, co robimy, czy wszystko jest ok. Trafiłam też na takich, którzy pisali sms-a, że będą później. Wracali i nagle musieli coś jeszcze załatwić. Płacili mi, bym została, chociaż jeszcze na godzinę. Najlepiej dwie. Albo mogę wziąć dziecko do samochodu i pospacerować pod pracą, aż oni nie załatwią tego, co załatwić muszą. Najlepiej, gdyby maluch w tym czasie zasnął.
Ze swoich doświadczeń i rozmów z koleżankami-opiekunkami wiem, że w naprawdę wielu rodzinach sytuacje, że dziecko nie widziało cały dzień mamy lub taty zdarzały się kilka razy w tygodniu. Jeden chłopiec raz powiedział mi, że nienawidzi swojego taty. Innym razem kłamał, że go uderzyłam. Później przyznał, że chciał, żeby rodzice wrócili wcześniej z pracy i myślał, że jak tak powie, to przyjadą przed 19:00.
Gdy pracy w życiu rodzica jest za dużo...
Wisienką na torcie była sytuacja, w której sąsiedzi, panie na osiedlowym bazarku i opiekunki w żłobku zaczęły zwracać uwagę, że "syn jest taki do mnie podobny", a "tę szynkę mąż wczoraj brał na śniadanie". Ten "mój syn" aż piszczał z radości jak przychodziłam. Co później mnie nie dziwiło, skoro w tygodniu spędzał ze mną więcej czasu niż z mamą.
Wnioski nie będą odkrywcze. Wszyscy musimy pracować. To jasne. Potrzebujemy pieniędzy, żeby zapewnić dziecku dostatnie i szczęśliwe życie. Naprawdę, nie mam zarzutów do rodziców, którzy zostawiają malucha na 8-10 godzin z opiekunką czy w żłobku. Skoro mają taką pracę i nie mieli wyboru... Nieraz wystarczy się jednak zastanowić, co robimy z tym czasem, który zostaje nam po wykonaniu obowiązków zawodowych. Pracowałam w rodzinach, w których rodzic wracał i planował z maluchem aktywności. Przytulali się, szli na spacer czy krótką wycieczkę rowerową.
Pracowałam też w takich rodzinach, gdzie na wieczorną zmianę przychodziła inna opiekunka, bo rodzice potrzebowali jeszcze kilku godzin. Na dodatkową pracę, kolację służbową, bankiet w firmie. Nie dajmy się zwariować – super, gdy rodzice mają wieczór dla siebie, mogą wyjść do kina, teatru czy na drinka. Jednak chyba wszyscy przyznamy, że poświęcanie dwóch dni w tygodniu na dziecko to trochę za mało? I ostatecznie już wcale nie chodzi o to, czy ktoś jest "bogaty", czy "biedny", tylko o to, ile razy dziennie po prostu przytuli dziecko, lub chwilę porozmawia.
Czy oceniam rodziny, w których pracowałam? Nie. Piszę o swoich obserwacjach. Do oceniania dojdą pewnie sami. Prędzej czy później. Ja byłam od przytulania.
Na potrzeby tekstu wybrałam tylko negatywne przykłady, z którymi się spotkałam w pracy. Muszę podkreślić, że tych pozytywnych, wspaniałych rodzin i rodziców również miałam okazję poznać :)