Wczesnym wieczorem, między godziną 19 a 20 w sobotę 14 lipca, pani Justyna Kmiotek przyjechała do szpitala w Wągrowcu. Powodem wizyty był stan zdrowia jej dwuletniego synka. Chłopiec miał problemy z drogami moczowymi. Nie otrzymała jednak pomocy. Zamiast tego na drzwiach znalazła kartkę z oburzającą treścią...
Kiedy pani Justyna dotarła do przychodni POZ okazało się, że na miejscu od dwóch godzin nie ma lekarza, który powinien w tym czasie dyżurować. Pielęgniarka tłumaczyła, że doktor jest na wizytach domowych. Wkrótce poinformowała, że pacjenci na przyjęcie poczekają kolejne dwie godziny...
– Dodała, że jak ktoś pilnie potrzebuje pomocy, powinien zejść na dół, może przyjdzie do niego inny lekarzy. Zapytałam pielęgniarkę, czy w takiej sytuacji nie powinien być ktoś na zastępstwie. Odpowiedziała, że tak, ale to nie ich wina i powinnam iść z tym do administracji – opowiada pani Justyna w rozmowie z Onet.pl.
Sama nieobecność lekarza była wystarczająco oburzająca, jednak pacjentów, w tym panią Justynę, dodatkowo zbulwersowała kartka, którą ktoś z personelu medycznego powiesił na drzwiach.
"Pomoc doraźna to nie sklep, nie spełniamy życzeń pacjenta", "Podanie leków przeciwbólowych i przeciwgorączkowych nawet dziecku nie jest w Polsce przestępstwem", "Kleszcza można wyjąć samemu" to tylko niektóre z punktów, które znalazły się na kartce.
Jak widać, to napisane złośliwym i ironicznym tonem wskazówki, z jakimi dolegliwościami nie wypada zgłaszać się do lekarza. Kartka ma ton wytykający pacjentom postawę roszczeniową, niekompetencję oraz przekonanie, że do szpitala powinno się przychodzić z każdą "bzdurą".
Ta sama kartka wisiała na każdych drzwiach w całej przychodni. Zupełnie jakby personel medyczny chciał uświadomić wszystkich pacjentów, jak bardzo nadużywają pomocy lekarzy. Pani Justyna zrobiła zdjęcia kartek i opublikowała je na swoim profilu na Facebooku. Zrobiła to, by ostrzec innych rodziców – by w razie poważnych kłopotów nie liczyli na pomoc w Wągrowcu.
W rozmowie z Onetem zastępca dyrektora ds. medycznych w szpitalu, Krystyna Skrzycka, przeprosiła za zaistniałą sytuację. – Kartki zostały zdjęte. Każdemu pacjentowi należy udzielić pomocy, każdego trzeba cierpliwie wysłuchać. O to będę apelowała do naszych lekarzy – zapewniła Skrzycka.
Okazuje się również, że szpital w Wągrowcu jest jedyną placówką w powiecie, która świadczy pomoc doraźną po godzinie 18, a także w niedziele i święta. Dyżuruje dwóch lekarzy, co często nie jest wystarczające, by pomóc wszystkim, którzy zgłaszają się do przychodni.
– Nasi lekarze mają dużo pracy. Lekarz POZ ma w swoich obowiązkach jeżdżenie na wizyty domowe w całym powiecie, który liczy 70 tysięcy mieszkańców. Ale taka sytuacja nie powinna się zdarzyć – przyznaje Krystyna Skrzycka. Dyrekcja zapowiedziała, że wyciągnie konsekwencji wobec autorów "ogłoszeń". Niestety redakcji MamaDu, mimo prób, nie udało się skontaktować z dyrekcją.
W rozmowie z MamaDu pani Justyna Kmiotek przyznała, że jej synek w końcu otrzymał odpowiednią pomoc w Chodzieży, a następnie skierowano go do szpitala w Pile. Chłopiec dostał leki i obecnie jest już wszystko w porządku.
Nie da się jednak ukryć, że powodów, dla którego kartki znalazły się na drzwiach może być więcej niż tylko niewłaściwe podejście personelu medycznego do swej pracy i pacjentów. Faktem jest, że często kolejki do lekarzy pierwszego kontaktu tworzą się, ponieważ nikt "na wejściu" nie weryfikuje, z jakimi dolegliwościami zjawia się pacjent.
Oczywiście nikt nie ma prawa wymagać od nas, pacjentów fachowej wiedzy medycznej – nie musimy wiedzieć, jakiej wysokości gorączka zagraża naszemu zdrowiu. Nie musimy też umieć wyciągnąć samodzielnie drzazgi, czy kleszcza. Rozwiązaniem mogłoby być podzielenie pacjentów od razu przy zgłoszeniu na tych, którzy mogą bezpiecznie poczekać i na tych, dla których zwłoka zagraża zdrowiu i życiu.