Adopcja przez Internet, na lewo, a potem walka o dziecko. "Nie myślałem, że to na stałe"
Redakcja MamaDu
17 marca 2018, 13:33·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 17 marca 2018, 13:33
Byli młodzi i niegotowi na tak wymagające zadanie. Bali się reakcji rodziców. Postanowili, że w tajemnicy "przekażą" dziecko tej parze, która marzy o kolejnym członku rodziny. Sprawę "lewej adopcji" opisał Bartosz Żurawicz w Magazynie TVN24.
Reklama.
W przypadku takich spraw rozwiązanie nigdy nie jest proste. W końcu chodzi o małego człowieka, któremu przy pomocy twardych przepisów prawnych zapewnić należy to, co już tak proste do określenia nie jest - miłość i bezpieczeństwo. Nie da się przewidzieć przyszłości, a i przeszłość trudno oceniać, bo przecież wszyscy popełniamy błędy.
"Nie możemy mieć dziecka"
Asia zaszła w ciążę w listopadzie 2011 roku, ze starszym o sześć lat Arturem. Nie byli gotowi na dziecko, nie mieli warunków. Rosnący brzuch było coraz trudniej ukryć, więc wynajęli mieszkanie. Kobieta była w 8. miesiącu ciąży, gdy zdecydowała się na umieszczenie w Internecie ogłoszenia, że "musi jak najszybciej wyjechać z miasta" oraz że "poszukuje rodziców adopcyjnych, którzy będą dobrze wychowywać jej dziecko".
W końcu dostała odpowiedź. Napisała do niej Monika: "Jesteśmy kochającym się i szanującym małżeństwem, które pragnie zaadoptować kruszynkę (...) Myślę, że to, że mamy już dziecko da Ci gwarancję, że będziemy dobrze potrafili zająć się Twoim maluszkiem (...) Na tą malutką istotkę z jednakowym zapałem czekają trzy serduszka".
Rodzice adopcyjni "na lewo"
Monika w tym czasie rozpoczęła już z mężem szkolenie na rodziców adopcyjnych. Asia dowiedziała się o tym na pierwszym spotkaniu, a potem przeprowadziła się do pary do czasu rozwiązania. Na świat przyszedł Adrian. Jego i Asię w szpitalu odwiedzała Monika. To ona karmiła butelką, przytulała i przewijała chłopca. Matka tłumaczyła, że nie chce zbliżać się do syna, bo "jeszcze obudzi się w niej instynkt macierzyński".
Gdy dziecko miało dwa tygodnie, 19-letnia Asia (matka biologiczna) i 41-letni Łukasz (mąż Moniki) poszli do urzędy stanu cywilnego. On wpisał swoje dane do rubryki "ojciec". Asia wyraziła jednak chęć widywania dziecko. A Monika zgłosiła w urzędzie, że chce uznać dziecko swojego męża. Zaczął się proces sprawdzenia czy kobieta ma dobrą relację z Adrianem. W tym czasie utrzymywała kontakt z matką biologiczną, pisała smsy do biologicznego ojca. Często dostawała od niego odpowiedzi, że "nie będzie przeszkadzał", "przyjedzie, jak wyjdzie na prostą", ale też pytania o "królewicza".
Wszystko się udało?
Chłopiec rósł zdrowo, bezpieczny i kochany. Gdy miał rok i osiem miesięcy, gdy Asia zrzekła się praw do opieki. Mogłoby się zatem wydawać, że wszystko potoczyło się zgodnie z planem: mamą jest Monika, tatą Łukasz. Miesiąc później Asia jednak przyznaje się do wszystkiego swojej rodzinie.
Z płaczem zadzwoniła do Moniki i powiedziała, że popełniła błąd. Chce odzyskać syna. "Formalna" mama zaznacza, że dziecko to nie odkurzacz, nie może go teraz tak po prostu oddać. Asia utrzymuje, że usłyszała od niej, że "ma siedzieć cicho" i na pewno nie wygra w sądzie. Dwa miesiące później Asia w prokuraturze zgłosiła, że popełniła przestępstwo. Ona i Łukasz zostali oskarżeni o wyłudzenie poświadczenia nieprawdy, a Monika o podżeganie do popełnienia przestępstwa. Wszyscy poddali się karze grzywny i roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Do sądy trafił wniosek o unieważnienie ojcostwa.
Dom, w którym mieszka Adrian odwiedziły pracownice społeczne. Miały stwierdzić, czy dziecku jest dobrze. Kontroli poddano również Asię, która, jak notują pracownice, nie ma warunków i pomysłu na wychowanie dziecka, którego właściwie nie zna.
Batalia w sądzie
Gdy chłopiec miał pięć lat, sąd ustalił, że Łukasz nie ma praw do opieki, nie zdecydował jednak o przyszłości dziecka, które z adopcyjnymi rodzicami jest szczęśliwe. Ten wyrok ucieszył ojca biologicznego, który zapowiedział, że gdy wyrok się uprawomocni postara się zbliżyć do syna - pozna się z nim, da się polubić, a potem da mu wybór, z kim chce żyć. W rozmowie z dziennikarzem TVN24 mężczyzna przyznał, że popełnili z Asią błąd. Byli niedojrzali psychicznie, bez pracy i wsparcia rodziny. Dlatego porzucili dziecko, ale Artur przekonuje, że "do końca nie miał pewności, że oddaje Adriana na stałe". Uważa, że tamta rodzina ukradła im dziecko, zabroniła kontaktów, a on myślał, że jak staną na nogi to Monika i Łukasz oddadzą im syna.
Sąd drugiej instancji prawomocnie uchylił poprzedni wyrok - zawyrokował, że dziecko nie może płacić za błędy dorosłych. Zatem rodzicami chłopca formalnie zostają rodzice adopcyjni. Asia zapowiedziała jednak, że "to nie koniec".
Trudny proces
Szkolenie na przyszłych rodziców trwa co najmniej kilka miesięcy - najczęściej tyle, ile sama ciążą. Niektórzy rezygnują, gdy dowiadują się, że rodzina dobierana jest do dziecka, nie odwrotnie; że dziecko może być chore, pochodzić od matki, która nie dbała o ciążę.
Wielu nie może pogodzić się z tym, że "nie wybierze sobie dziecka idealnego". Do tego dochodzi czas oczekiwania, badania psychologiczne i pedagogiczne. Rocznie w Polsce adoptowanych jest około 3 tysiąca dzieci. To dane adopcji legalnych. Ile jest tych "na lewo" nie sposób ocenić. Można się jedynie domyślać, że przypadek Adriana opisany przez TVN nie jest odosobniony. A dorośli nieraz niestety zapominają, że poza ich chęcią posiadania potomstwa, liczą się też uczucia dziecka, które do końca życia będzie ponosiło konsekwencje.