Precedens wydarzył się rok temu. Pełnoletnia Austriaczka drogą sądową wystąpiła o usunięcie z sieci serii zdjęć z dzieciństwa. Jej rodzice nie mieli oporów, upublicznili nawet te, na których jako mała dziewczynka siedzi na nocniku lub ma zmienianą pieluchę. Uważali, że ona przesadza, a oni mają pełne prawo dzielić się takimi wspomnieniami. Podzielili się również internauci: jedni uznali, że jest rozpieszczonym dziewuszyskiem, inni westchnęli, że "w końcu coś zaczyna się zmieniać".
Kilka lat temu dorabiałam jako opiekunka. Potem zostałam etatową nianią i spędzałam z małym chłopcem pięć dni w tygodniu, 8-10 godzin każdego dnia. Oczywiście, robiłam mu zdjęcia. Nie, nigdy publicznie ich nie udostępniałam. Nie miałam prawa nadwyrężać ani zaufania rodziców, ani intymności malucha. Tak rozumowałam. A właściwie egoistycznie cieszyłam się, że moje uwiecznione chwile z najmłodszych lat leżą bezpiecznie w albumie rodzinnym, a nie krążą w sieci.
Dyskusja, czy publikowanie zdjęć dzieci, szczególnie tych najmniejszych, które nie potrafią jeszcze zrozumieć pewnych mechanizmów, trwa i trwać będzie. Z jednej strony najbezpieczniej przyjąć stanowisko, żeby każdy decydował sam o swoich latoroślach. Czy jednak możemy z równą stanowczością przyjmować, że wszyscy zdają sobie sprawę z (cyber)zagrożeń? Oczywiście, mówi się o tym dużo, często i publicznie, a dyskusje coraz częściej sięgają aspektu etycznego: czy nie jest to naruszanie godności i wolności małego człowieka?
#nanny, #lovemyjob
Wbrew pozorom opiekunki do dzieci rzadziej niż rodzice dzielą się wspólnymi chwilami na Instagramie. Owszem, przypadki skrajnej nieodpowiedzialności rozbudzają wyobraźnię, wielu zapiera się, że nigdy nie powierzyłoby swojego skarbu obcej osobie, jednak wiele pań nawet, gdy umieszcza na profilu swojego podopiecznego, to w kontekście dużego przywiązania i sympatii. Tak, wiem, to logiczne, katująca maleństwa bestia raczej się tym nie chwali w mediach społecznościowych.
Przekopałam się przez uśmiechnięte, zabrudzone słodyczami, wykrzywione grymasem czy śpiące maluchy, by zorientować się czy rodzice korzystający z pomocy w opiece mają się o co martwić.
Teoretycznie nie jest źle. Teoretycznie. Wśród zdjęć oznaczonych hasztagami „opiekunka, niania, nanny, nannylife, babysiter” wiele z nich to żartobliwe określenie na psiego przyjaciela domu czy młodsze dziecko. Wynika z tego, że naprawdę niewielka grupa dzieli się zdjęciami z pracy - boi się nieprzyjemnych konsekwencji, dostała jasne wytyczne od rodziców lub sama z siebie czuje, że to nie do końca taktowne.
Nieraz na pierwszy rzut oka trudno ocenić, które zdjęcie faktycznie przedstawia zatrudnioną osobę, a kiedy jest to mama/ciocia/siostra, a „niania” jest użyta żartobliwie. Gdy jednak zajrzy się na profil danej osoby, sprawa staje się jasna: wśród selfie, zdjęć w lustrze, z wakacji czy ze znajomymi znaleźć można najczęściej jedno, dwa na temat „pracy”. Najczęściej są to zdjęcia z dzieckiem (w lustrze lub z zasłoniętą twarzą), podczas posiłku (gdy maluch się ubrudzi) lub drzemki, selfie z nałożonym zwierzęcym filtrem na twarze, filmik ze wspólnej zabawy (na jednym chłopiec mówi "tata zepsuł mój samochodzik, bo jest gruby", opiekunka nie wie, jak zareagować i zmieszana odpowiada, że nie wolno tak mówić) lub spaceru. W najbardziej wątpliwych wypadkach: portrety, krzywe minki lub negliż, np. w trakcie kąpieli.
Uczymy czegoś, o czym sami nie mamy pojęcia
Poza jednostkowymi przypadkami, trudno doszukiwać się konkretnego trendu wśród opiekunek. Na szczęście rzadko która z pań wpada na pomysł udostępnienia nagiego bobasa czy kąpieli. Nie zmienia to jednak faktu, że Instagram jest zalany takimi filmami, fotografiami i relacjami. I to globalnie - w tej kwestii nie ma sensu doszukiwać się większej świadomości/głupoty czy właśnie mądrości w konkretnych krajach. Cały świat wpadł w szał dzielenia się nawet najbardziej intymnymi częściami życia.
Gdy przekopywałam się przez tysiące, miliony zdjęć brzdąców dotarło do mnie, jak wielu rodziców na własne życzenie pozbawiło swoje dzieci prywatności. Bo przecież nie chodzi o jedno zdjęcie ze spaceru, a całe serie fotografii i filmów: gdy maluch siedzi w wannie, gdy sprawdza się jego reakcję na dźwięki czy nowe smaki (grymas, płacz, śmieszna mina), gdy się zabrudzi albo w zabawnym stroju. A rozanielone komentarze łechtają ego (rodzica oczywiście, nie nieświadomego dziecka)...
Czy zatem krytyka opiekunek nie byłaby hipokryzją? Czy rodzic ma niepisane pozwolenie na wszystko, bo to „jego dziecko”? Myślicie, że powinny pojawić się regulacje dotyczące upubliczniania prywatności, a może relacjonowanie życia malucha w sieci to nic złego? I w końcu: miałybyście/mielibyście za złe, gdyby opiekunka udostępniała zdjęcia waszego dziecka?