Przepisy są dla wzburzonych rodziców trudne do zaakceptowania. Dyrekcja, zamiast traktować ich jak partnerów w wychowywaniu dzieci, nie pozwala im wchodzić na teren szkoły.
Rodzice oburzeni
Nowe przepisy ustalone w szkole podstawowej nr 46 im. Stefana Starzyńskiego w Warszawie zaskoczyły rodziców. Od 1 października mogą dziecko dostarczyć do szkoły i pożegnać nieomal w progu. Nie mają oni bowiem możliwości odprowadzenia dziecka do sali ani tym bardziej zamienienia kilku słów z jego wychowawcą. Powód? Nie byli umówieni. Zakaz dotyczy także samodzielnego rozwiązywania problemów pomiędzy własnym dzieckiem a innym uczniem szkoły bez udziału pracownika placówki.
Choć nowe zasady są rzeczywiście restrykcyjne, trudno nie zauważyć, że wiele z nich ma sens. Rzeczywiście tłum rodziców kręcących się po szkole, to problem dla wszystkich. Zwłaszcza dla tych dzieci, które samodzielnie przedzierają się przez korytarze by dotrzeć do sali. Lawirowanie pośród nerwowych i śpieszących się dorosłych, może być kłopotliwe.
Z pewnością irytujące i dezorganizujące pracę nauczycieli jest też to, że rodzice, przyprowadzając dziecko lub odbierając, mają do nich najwięcej pytań. To zazwyczaj opóźnia rozpoczęcie pierwszej lekcji albo uniemożliwia nauczycielowi mającemu choćby dyżur na korytarzu zapewnienie dzieciom bezpieczeństwa. Starając się jednocześnie poświęcić uwagę dzieciom, jak i pytającym o coś rodzicom, muszą podzielić swoją uwagę, co niestety może mieć poważne konsekwencje.
Rodzic jest obcy, niech się umówi
Jeden z przepisów informujący, że każdy, kto nie jest uczniem, ani pracownikiem jest osobą obcą i nie ma wstępu na teren szkoły, owszem może być trudny do zrozumienia dla wielu rodziców. Jest to jednak skuteczna metoda, by do szkoły nie wchodziły podejrzane osoby, niemające żadnego powiązania z placówką. Ta zasada istnieje już w wielu szkołach i podobno się sprawdza. Także legitymowanie się przy drzwiach wejściowych nie jest złym rozwiązaniem patrząc na to z perspektywy bezpieczeństwa. Zdecydowanie może to być irytujące dla rodziców, którzy muszą cierpliwie stać czasem w kolejce, by pokazać dowód, zamiast wbiec i zabrać dziecko.
Rodzice tłumaczą swoje oburzenie brakiem konsultacji powyższych przepisów z radą rodziców, jak i bardziej prozaicznymi kwestiami. Czasem trzeba przecież wejść i pomóc dziecku, czy też załatwić jakąś sprawę w sekretariacie. Nowe przepisy według nich budują mur w relacjach na linii dyrekcja – rodzice. Rodzice traktowani jako obce osoby i intruzi mogą poczuć się odsunięci od spraw szkoły, a przez utrudniony kontakt z nauczycielami mieć ograniczony dostęp do informacji o dziecku. Szkoła podkreśla, że w tym celu organizowane są zebrania, dni otwarte, a do codziennego kontaktu rodzice mogą wykorzystać dzienniczek elektroniczny.