Coraz więcej rodziców sprzeciwia się poruszaniu zbyt poważnych tematów w czasie religii.
Coraz więcej rodziców sprzeciwia się poruszaniu zbyt poważnych tematów w czasie religii. itsmejust / 123RF
REKLAMA
Kiedyś było inaczej?
Kiedyś było niewyobrażalne, by z dziećmi w szkole podstawowej dyskutować na temat aborcji, wyjaśniając im, że "dzieci nienarodzone wyciąga się z brzucha za pomocą odkurzacza". Były tematy tabu omijane przez księży oraz siostry zakonne. Dziś, kiedy w wielu szkołach uczą religii osoby świeckie, kto tak naprawdę odpowiada za to, w jaki sposób jest przekazywana wiedza o świecie?
Coraz częściej dochodzą nas słuchy, że katechetki (także i księżą i siostry zakonne), przekazują dzieciom takie informacje, na które jest zdecydowanie zbyt wcześnie. Czy dziecku w 4. klasie szkoły podstawowej warto mówić o rozwoju dziecka na podstawie małych plastikowych laleczek, imitujących kilkutygodniowy płód? Czy temat aborcji rzeczywiście powinien zaprzątać umysł ucznia 5. klasy? Czemu indoktrynacja i przekonywanie do jednego i słusznego poglądu zaczyna się tak wcześnie, gdy dzieci nie są w stanie zweryfikować żadnych jeszcze informacji?
Katolicy posyłają swoje dziecko na lekcje religii, bo wierzą, że dzięki temu posiądzie ono wiedzę o Bogu. Dowie się jaka historia towarzyszyła narodzinom Jezusa, jakie przygody spotkały go w czasie licznych wędrówek i dlaczego postanowił oddać swoje życie za ludzi. W to wierzy wielu Polaków i właśnie przekazania takiej wiedzy, pozwalającej w pełni uczestniczyć i rozumieć obrządek kościelny, oczekują od katechetów. Nauczania o miłosierdziu, miłości, wybaczaniu, a nie o śmierci, cierpieniu, mordowaniu.
"To była jego ostatnia katecheza"
Sylwia Kubryńska, pisarka, felietonistka "Wysokich obcasów" oraz autorka bloga "Najlepszy Blog na Świecie", podzieliła się w mediach społecznościowych historią z lekcji religii swojego syna, uczęszczającego do 5. klasy.
Sylwia Kubryńska

Mój syn w piątej klasie szkoły podstawowej usłyszał na rekolekcjach, że dzieci nienarodzone wyciąga się z brzucha za pomocą odkurzacza, a te chore i zdeformowane są łaską od Boga i należy się cieszyć wyróżnieniem przez cierpienie. To była jego ostatnia katecheza.

W tej szkole uczyła też katechetka, która opowiadała, że kiedyś poroniła i teraz ma ulepioną z czegoś tam laleczkę, która jest tym dzieckiem nienarodzonym i do której się modli. Rzecz jasna przyniosła "laleczkę" na lekcję i pokazywała zdumionym dzieciom.

Zachęcam rodziców do refleksji, czy na pewno ich dzieci powinni słuchać tych bzdur. Bo dopóki religia nie jest obowiązkowa — korzystajmy z tego. To, czy będzie religia w szkołach, tak naprawdę od nas zależy.

Jej wpis poruszył wielu rodziców, którzy mają podobne przeżycia i wątpliwości związane właśnie z tym przedmiotem. Są to przecież aż dwie godziny zajęć tygodniowo.
Komentarze z Facebooka

Mam takie same przemyślenia.... Aż mi się chce płakać, jak można w ogóle wciągać dzieci w takie zabawy na ich małych serduszkach.

Wiary nikt nikomu do głowy nie wbije. Dorośnie, to samo zdecyduje, w co chce wierzyć, a w co nie.

W jednej z trójmiejskich szkół jesienią katechetka tłumaczyła dzieciom, że te, które nie chodzą na religię, są bardziej niegrzeczne i niemiłe. Wmawiała im: "pewnie to zauważacie, że dzieci, które nie chodzą na religię, są bardziej niegrzeczne i niemiłe od was....".

Kościół Katolicki niezdrowo fascynuje się cierpieniem, księża i zakonnice, którzy nie mogą mieć normalnego życia z uśmiechniętymi dziećmi, promują jakąś chorą rzeczywistość. Życie w umartwieniu i zaprzeczeniu w ogóle własnym potrzebom, również w ubóstwie intelektualnym. Nie bez przyczyny na świętych wyświęca się same zgwałcone dziewice, zamordowanych i torturowanych księży, a matki z sześciorgiem dzieci, co odchowała i wykarmiła niepełnosprawne — NIE!

Moja dziecko wypisałam 9 lat temu w zerówce jak katechetka obiecała dzieciom, że każde z nich które zapyta w domu czy było na pewno chrzczone otrzyma cukierka w nagrodę.

W szkole córki koleżanki (w tym czasie lat 9) katechetka pokazywała filmy o opętaniach i egzorcyzmach, dzieci wróciły do domu przerażone, rodzice zaprotestowali i co?

Pani katechetka w przedszkolu mojej córeczki powiedziała, że porządny człowiek trzy razy dziennie robi znak krzyża.- Tatusiu, czemu ty nie robisz?

Moja córka miała nocne lęki po opowieściach w przedszkolu o ogniu piekielnym i diabłach.

To jest właśnie część problemu, wszystko zależy od księdza, nie ma nad nimi żadnej kontroli czy możliwości wpływu, a oni nie muszą mieć nawet przeszkolenia pedagogicznego....

Kościół katolicki w Polsce w sposób karygodny, podły, bezczelny, bezduszny i perfidny wykorzystuje, indoktrynuje i pierze mózgi dzieciom, uczy ich nienawiści i nietolerancji, robi im straszną krzywdę i na każdym kroku udowadnia, że ta instytucja z wiarą nie ma nic wspólnego, ośmiesza Polskę, dzieli społeczeństwo, zajmuje się jedynie uprawianiem polityki, wchodzeniem buciorami w nasze życie i nienawidzeniem wszystkiego, co z jego "naukami" się nie zgadzają a lekcje religii to nauka manipulacji i nienawiści, wciskania dzieciom ciemnoty, omamiania ich nienawistnymi bzdurami, frazesami i bajkami i to nie jest żadna nauka...

U nas w podstawówce jakaś nawiedzona pani opowiadała dziewczynom coś w stylu, że menstruacja to płacz macicy — z tego powodu, że w tym miesiącu znów nie zagnieździło się w niej życie.

Straszą dzieci i nikt ich nie kontroluje
Wielu rodziców głęboko wierzy w to, że pozostawia swoje dzieci w rękach doświadczonych osób, które wiedzą jaką wiedzę i w jaki sposób przekazać dzieciom w zależności do wieku. Gdy jednak 6-letnie dziecko wraca przerażone do domu i mówi — "Mamo, ja umrę, bo byłem dziś niegrzeczny w przedszkolu. Ja nie chcę do piekła, ja nie chcę, żeby diabeł mnie na widłach wrzucił do ognia", to naprawdę człowiek zaczyna się zastanawiać, jak wielką krzywdę religii robią sami wyznawcy. Osoby, które mają głosić, jak dobry jest Bóg, robią mu najgorszą z możliwych "reklam".
Strasząc dzieci i przekazując im zbyt wcześnie pewne informacje, wywołują u ich rodziców poczucie lęku o dzieci i bunt, który wiąże się z rezygnacją z lekcji religii. Czy o to właśnie chodzi współczesnym katechetom?
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że dyrekcja szkoły "nie wtrąca się" w to, kto (katecheci są wskazani przez kurię) i w jaki sposób naucza dzieci, więc i nauczyciele religii nie czują się w żaden merytoryczny sposób rozliczani z tego, co mówią dzieciom. Przedstawiają oni jedynie plan nauczania, a jeżeli nie ma negatywnych zgłoszeń od dzieci, czy rodziców, dyrektor placówki raz w roku robi wizytację w czasie zajęć. A może warto jednak robić to częściej?