Jaką nudną monotonią byłaby nasza rzeczywistość, gdybyśmy jako społeczeństwo zgadzali się ze sobą w każdej kwestii. Ile generowałoby to zagrożeń i niejednoznaczności. Różnice między nami są super, odmienność poglądów również. Granice zostają przekraczane tam, gdzie zaczyna się ignorancja i bezmyślna krytyka.
Takie granice zostają przekraczane za każdym razem, kiedy ktoś pozwala sobie na bezzasadną agresję. I nie ma żadnego znaczenia, jakiego rodzaju jest to agresja. Każda wkurza i boli tak samo.
Dziennikarstwo ma być misyjne, wtedy tylko ma sens. Obiło mi się to o uszy parę razy. Definicja sukcesu wymaga modyfikacji w zależności od warunków, w jakich przychodzi się jej urodzić. No bo, tak właściwie jeden sukces jest wtedy, kiedy rosną słupki statystyk. Drugi sukces jest wtedy, kiedy otwierasz pocztę i odczytujesz wiadomość – Pani Magdo dziękuję, dobierzmy się im wreszcie do tyłków, bo już nie mam siły. – Który sukces jest bardziej?
Kiedy zaczęłam pisać artykuł o matkach karanych przez sądy za naruszanie kontaktów ojca z dzieckiem, znałam już historię kilku z nich. Nie stanęłabym murem za kimś, kto próbuje mnie oszukać. Okazało się, że po przeczytaniu samego tytułu, znali je równie dobrze internauci. I to tak dobrze, żeby pokazać im ich miejsce w szeregu. Szybko i dotkliwie, zupełnie jakby po drugiej stronie nie było ludzkich historii, tylko szereg czarnych literek bez znaczenia.
Wkurzyło mnie, że wzburzeni ojcowie napluli mi w twarz i obrazili personalnie. Wkurza mnie ich agresja tym bardziej, że ja nie zwróciłam się do nich. Nie oni byli adresatami, tego co chcę przekazać, pisałam dla i w imieniu tych konkretnych rodziców, którzy dostają w kość w imię prawa.
Rodziców, którzy zwracają się do mnie ze swoim doświadczeniem, bo chcą coś zmienić. Piszą, bo brak im sił. Może w drodze wyjątku zamiast szkalować to, co niepoznane, spróbujemy wyjrzeć poza ramy swojej perspektywy i spróbować poznać, a nawet zrozumieć?
Większość zarzuca mi stronniczość. Niechże się przez chwilę zastanowią, zanim zarzucą stronniczość dziennikarce. Wykonywany przeze mnie zawód definitywnie ją wyklucza. Stronniczy dziennikarz jest jak lekarz, który kieruje się klauzulą sumienia przy wykonaniu (a raczej niewykonaniu) zabiegu. Jak prawnik, który selektywnie szanuje tylko pojedyncze prawa, bo z całą resztą mu nie po drodze. Dziennikarz, który zawęża własne perspektywy to bzdura, która się wyklucza.
Wymyśliłam sobie dziennikarstwo, które ma sens i misję. Dlatego nie boję się podejmować wyzwań i tematów poważnych i ważnych i dopiero się rozkręcam. Nieuzasadnionej złośliwości też się nie boję, bo w końcu można do niej przywyknąć. Boję się tylko niewdzięcznych odbiorców, pieniaczy, dla których każda okazja jest dobra do naplucia komuś w awatar. Dlatego, że w szumie ich frustracji mogę nie dotrzeć do tych, którzy mają do powiedzenia coś ważnego.