“W amoku, pocie czoła, w przedświątecznym szale. Uważałam, że o jakości mojego życia rodzinnego zaświadczą równo ułożone serwetki, świece pod kolor i dania, że kapcie spadają” – napisała na swoim facebookowym profilu Paulina Młynarska. Ile z nas zatraca się w przygotowaniach do świąt do tego stopnia, że przestajemy zauważać to, co naprawdę ważne?
Na blogu szafeczka.com powstał krótki, a niezwykle trafny antyporadnik o tym, jak skutecznie zniszczyć maluchom święta. Tam m.in. czytamy: “Sprzątaj, popędzaj, rób zakupy, gotuj, piecz! Świąteczna atmosfera? Kto by miał na nią czas??? (…) Wciąż powtarzaj: nie przeszkadzaj! (…) Własnoręcznie przygotowane ozdoby choinkowe? Upchnij gdzieś z tyłu, żeby nie zaburzały skrupulatnie rozmieszczonych nowych szklanych bombek. Pierniki koniecznie ozdabiaj, gdy dziecko zaśnie – mniej sprzątania, a i pierniki ładniejsze. Win-win.”
Oczywiście należy jeszcze zmuszać dziecko do całowania się z każdą ciotką i najlepiej, żeby koniecznie wbrew swojej woli, recytowało wierszyki albo śpiewało – spieprzenie mu świąt, gotowe. Warto przeczytać ten tekst w całości, ku przestrodze. Chyba że nie zależy nam na tym, jak ten szczególny czas będzie wspominało nasze dziecko, albo chcemy, żeby powielało potem ten sam schemat i nie miało złudzeń: przecież czas przed świętami to stres, pot i łzy.
Blogowy post zachęcił Paulinę Młynarską do podzielenia się swoją osobistą historią. Przyznała, że przez 20 lat urządzała „wigilię i awantury”.
Stwierdziła, że po latach się opamiętała i zrozumiała, że tak być nie może.
– Nie wiem już dziś co ja właściwie starałam się (i komu?) udowodnić, co właściwie świętowałam – napisała.
Skąd to się bierze? Dlaczego tak dużo od siebie wymagamy? Dlaczego pokusa stworzenia idealnych potraw, nakrycia stołu i ubrania choinki jak z reklamy, czy wypucowania całego domu na błysk czasami wygrywa? A potem brak nam sił na zabawę, rozmowę, szczery uśmiech. Dzieci to widzą, czują i pamiętają.
– To były moje święta. Mama co roku gotowała w pocie czoła, przekonana, że nic nie wyjdzie tak, jak powinno. Sprzątała, latała po sklepach. Większość rzeczy w domu robiła po nocach, bo w dzień pracowała. Widziałam jej chwile załamania, to było niemal jak stany depresyjne – jakiś czas temu opowiedziała mi znajoma, gdy tak rozważałyśmy na temat przedświątecznej gorączki. A potem dodała – Ja podziękuję. Nie robię. Część kupię, część zrobię. Nie będę taka jak ona. To sobie postanowiłam już dawno temu.
Okazuje się, że coraz więcej mam „ma gdzieś” – mówiąc wprost – bożonarodzeniową gorączkę i przestaje dążyć do perfekcji, walczyć ostatkiem sił o atmosferę rodem z amerykańskich filmów familijnych, kosztem własnego samopoczucia i czasu, jaki mogą wykorzystać na „bycie” z dziećmi. Post Pauliny Młynarskiej ma prawie 1400 udostępnień i na tę chwilę, 250 komentarzy. Większość z nich przejawia zdrowy rozsądek. Mamy albo dokonują wyborów – lubię gotować, to coś ugotuję, ale sprzątanie odpuszczam – albo działają wspólnie z mężem, rodziną, teściową, lub proponują „nowoczesny” sposób spędzania świąt – wyjazd, albo rodzinny relaks w pełni.
Życzę wam, drogie mamy, żebyście nie spieprzyły tego czasu sobie i dzieciom. Nie zadręczajcie się! Radości, spokoju i przede wszystkim odpoczynku, bo to się nam wszystkim należy.
Na koniec zaś, kiedy wszyscy już poszli, a wokół zostały już tylko zmięte papiery po prezentach, w których buszował kot i góra naczyń do mycia, ryczałam ze zmęczenia i poczucia winy, że nie potrafiłam przy tej całej robocie być miła i uśmiechnięta dla dziecka.
komentarze z Facebooka
Popieram w 100%! Nie sprzątam, właściwie nie wiem, czy to okna takie brudne czy też znowu jest mgła na dworze, nie gotuje 12 potraw. Ba! Uszka – gotowce(…)Za to cały dom ustrojony dziecięcymi świateczno-kiczowatymi ozdobami. Jesteśmy zdrowi, zadowoleni, nie urobieni i nie oszalali. W przeddzien wigilii idziemy na koncert (…) lenimy się, chodzimy w pidżamie pół dnia, jeszcze pózniej idziemy na łyżwy (…) Z własnych przyjemności to 10-ta seria Ranczo już na mnie czeka, plus kilka butelek wina. Ja – matka trójki, chyba nie-Polka.
Moje święta od dobrych kilku już lat to lenistwo i bardzo się z tego cieszę. Nie gotuję potraw "bo muszą być", nie stroję choinki "bo musi być". Rodzinnie przestaliśmy być niewolnikami świąt - najzwyczajniej odpoczywamy i spędzamy mile czas wspólnie ciesząc się z tego, że jesteśmy razem, bo to jest najważniejsze, a nie ciągły pęd za "doskonałością".