Po pierwsze pampersy są wygodne. I o ile ktoś mógłby podnieść argument, że w domu nie ma to żadnego znaczenia, o tyle zakładam, że z argumentem o wygodzie w podróży nikt nie będzie dyskutował. Ja wiem, że na stacjach benzynowych są przewijaki, ale litości. I od razu objawia się
po drugie: co zrobić z – mówiąc wprost – obsraną pieluchą? Wieźć w reklamówce kolejnych 300 kilometrów czy prać w umywalce na stacji benzynowej i rozkładać na torbach w bagażniku, żeby przeschła?
Trzecia sprawa to higiena. Zawinięcie niemowlęcej kupki i wyrzucenie do kosza jest w mojej ocenie bardziej higieniczne niż wspomniane wcześniej przewożenie nieczystości lub zapranej tetry. A jeśli do tego dochodzi ryzyko przewożenia zabrudzonych ubranek (bo przecież pielucha może przeciekać), to o higienie mowy nie ma.
Kolejna sprawa to ekologia. Jeśli nie tetry to eko pieluchy z wymiennym wkładem. W podróży – jak dla mnie – problemy tożsame z tetrą. Pampersy się wyrzuca, a wielorazówki pierze. Owszem. Tylko jak wyliczyć czy bardziej pro-ekologiczna jest pielucha rozkładająca się X lat, czy tetra, którą należy wygotować (bo chyba przepranie w 60 stopniach nie wystarczy). W końcu
zużycie wody i energii też możemy oceniać w kategoriach eko lub nie, prawda?
Piąte (pewnie nie ostatnie, ale też nie ma się co rozpisywać) „tak” dla pampersów daję im za czas, który oszczędzam. Bo zmiana pieluszki jednorazowej zajmuje dosłownie chwilę. Nie trzeba wiązać, dopasowywać, układać pod ubrankiem. Wystarczy zapiąć dwa rzepy i gotowe. A czas to pieniądz.