Jeść – nie, pić – nie, na kolana – nie, na ręce – nie, spać nie – piaskownica – nie, ciastolina – nie, bajka – nie. Krótko mówiąc – wszystko nie. Macierzyństwo uczy cierpliwości, wyrozumiałości, to niezwykła więź, która łączy mamę z dzieckiem i sprawia, że ta rozumie swoją pociechę bez słów.
G***no prawda
Wiedziałam, że nie jestem jedyną mama która nie rozumie własnego dziecka. Wiedziałam, że nie tylko moje jest ciągle „na nie”. Ale starałam się to sobie tłumaczyć. Że zęby, że pogoda, że po szczepieniu. Ale ciągle było jakieś „że”, „bo” i „ale”. Czy to ze mną coś jest nie tak? A może z moim dzieckiem? Czy na nie potrafię być mamą?
Pożaliłam się mamom – koleżankom z redakcji, kiedy na porannym kolegium chciało mi się płakać ze zmęczenia po kolejnej nieprzespanej nocy. Właściwie dlaczego? Nie wiem. Ale kiedy myślałam, że po raz kolejny usłyszę „spokojnie, wyrośnie z tego, troszkę więcej cierpliwości i będzie ok”, dziewczyny zareagowały energicznie i z zaangażowaniem. Wymieniając się doświadczeniami i sposobami na malucha, bo jak się okazało, nie ja jedna mam ten problem. Po tej dyskusji i obserwacjach otoczenia śmiem twierdzić, że każda mama zmaga się na jakimś etapie z tym, że wszystko jest „na nie”.
Jak zrozumieć pociechę?
Na to pytanie nie zna odpowiedzi chyba nikt. Jak zrozumieć własną pociechę? Na tak doprecyzowane mogłaby odpowiedzieć tylko mama owiej pociechy, ale to też nie zawsze jest łatwe. Emilia, mama dwuletniej Ani mówi tak:
To nie jest tak, że poczułam się usprawiedliwiona, że ktoś myśli tak jak ja. Albo że ja myślę tak jak ktoś. Chodzi bardziej o to, że zrobiło mi się jakby raźniej. Nie myślenia o tym, że czasem mam dość podobnymi problemami pojawiącymi się u innych. Ale cieszę się, że mogę wymienić doświadczenia, poglądy i uwagi z kimś, kto przeżywa podobne zmartwienia.
W czasie tej rozmowy w głowie zapaliła mi się lampka. A może to kwestia tego, że dopiero się uczę? Że jestem mamą od 1,5 roku i wszystko jest nowe? Może po prostu zrozumiem dziecko z czasem i ten proces adaptacji trwa u mnie dłużej? Dlatego z ciekawością wysłuchałam opinii Agi, mamy 4-letniego Rocha i 1,5 rocznej Róży czy też przechodzi takie katusze. Zwłaszcza z młodszą latoroślą.
Są takie dni
To właściwie najważniejsze przemyślenie jakie mam. Że powinnam w ten sposób patrzeć na problem, bo inaczej zwariuję. Są takie dni i one mijają. I pewnie będę za nimi tęsknić. My, dorośli, też mamy gorsze dni. Ale wiemy co nam przeszkadza, czego potrzebujemy i umiemy to wyrazić.
Po tej rozmowie odkryłam też, co mi pomaga. Przerwa. Dokładnie tak. Nie przerwa w trakcie dnia, kiedy „wszystko jest na nie” i na wszystko co się dzieje odpowiedzią jest marudzenie. Przerwa tak po prostu. Wyjście do kina, na spacer do parku z książką i bez wózka u boku. Dlatego w najbliższy weekend zaplanowałam wypad na koncert. Żeby odpocząć i nabrać sił na kolejny tydzień. Bo kolejne zęby są na tapecie i już teraz wiem, że nie będzie litości.
„Ja czasem sobie myślę: Ale ty jesteś niewdzięczna! Całe nasze życie ustawione jest pod potrzeby dziecka: Nasze życie zawodowe, urządzenie mieszkania, domowy budżet, nasz czas wolny, moja fizyczność (karmienie) - wszystko! A ona urządza scenę rozpaczy i marudzeniem psuje cały dzień o jakąś duperele! Wiem, że to nie jest kwestia wdzięczności i jej braku, jestem jak najdalsza od poglądu, że dziecko ma jakiś dług wobec rodziców bo je wychowują. Ale czasem, kiedy młoda mocno daje popalić ta myśl jest po prostu silniejsza ode mnie.
Agnieszka
mama Rocha i Róży
„Są takie dni. Pić - nie, na ręce – nie, wyrywa się, ale chodzić też nie. I wtedy wyciąga rączki że jednak na ręce. Ale potem się wyrywa, bo jednak nie o to chodzi. Więc kładę ją do łóżeczka. Niby śpiąca, ale wstaje, bo spać nie chce. Może ciasteczko? Rzuca ciasteczkiem. Mokra pieluszka? Mówi tak! Ale jej zmiana nie wpływa na zmianę, a już na pewno nie na poprawę jej zachowania. Ale nie czuję się tak, jak za pierwszym razem, przy starszym. Wtedy czułam się mega bezradna i myślałam że wyjdę z siebie, byłam na krańcu wytrzymałości. A teraz jakoś szybciej udaje mi się ją czymś zainteresować. A może to ona po prostu ma „to” mniej nasilone niż pierwsze dziecko? No i wiem, że to bardzo krótki okres i niedługo minie. Tzn. nie żeby tak zupełnie, ale nie na taką skalę.”